W Brukseli doszło do próby zamachu terrorystycznego na głównym dworcu kolejowym. Belgijscy żołnierze postrzelili mężczyznę, po tym jak doszło tam do niewielkiej eksplozji. Miał na sobie pas samobójcy, czyli pas szahida i plecak. Część mediów informuje, że zdołał odpalić ładunek, ale wybuch był słaby. Według ekspertów, ładunek został źle skonstruowany. Świadkowie mówią, że zanim mężczyzna został postrzelony przez żołnierzy patrolujących dworzec, krzyczał "Allahu Akbar".

Belgijskie media donoszą, że po eksplozji na dworcu i na podziemnych peronach wybuchła panika wśród podróżnych, ale sytuacja została szybko opanowana. Cały dworzec ewakuowano, podobnie jak pobliskie restauracje.

Wieczorem na krótkiej konferencji prasowej Eric Van Der Sypt z belgijskiej prokuratury poinformował, że prokuratura federalna w Belgii uznała zdarzenie na dworcu kolejowym w centrum Brukseli za atak terrorystyczny. "Doszło do niewielkiej eksplozji na dworcu centralnym. Napastnik został natychmiast unieszkodliwiony przez patrol wojskowy, który był obecny na miejscu. Nie wiemy, czy mężczyzna żyje, czy został zastrzelony. Nie ma żadnych innych ofiar. Traktujemy to zdarzenie jako zamach terrorystyczny"- powiedział prokurator.

Prokuratura nie ujawniła też danych napastnika. Kilka minut później potwierdziła, że mężczyzna nie żyje.

Dworzec centralny, ewakuowany zaraz po nieudanej próbie zamachu, pozostaje zamknięty. Na miejscu są wzmocnione siły policyjne i wojskowe, a także zastępy strażaków i służby ratunkowe. W ramach działań prewencyjnych zamknięte są też inne, duże dworce kolejowe w Brukseli. Nie kursuje metro.

W Brukseli obowiązuje alarm terrorystyczny od czasu zamachów na lotnisku i w metrze w marcu ubiegłego roku. Zginęły wówczas 32 osoby, setki zostały ranne. Do ataku przyznało się tzw. Państwo Islamskie. Dokonała go ta sama brukselska komórka terrorystyczna, która stała za zamachami w Paryżu w listopadzie 2015 roku. Śmierć poniosło wówczas około 130 osób.

emde/IAR