Z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku wywiadu, jakiego udzielił Prymas Polski arcybiskup Józef Kowalczyk „Rzeczpospolitej”. W tej ważnej, i w wielu miejscach niewygodnej dla mainstreamowych mediów rozmowie, ksiądz prymas w kilku miejscach wypowiada się nie tyle jak pasterz wszystkich katolików, ile jak rzecznik Platformy Obywatelskiej. Najostrzej widać to, gdy prymas zupełnie otwarcie angażuje się we wspieranie Hanny Gronkiewicz-Waltz i mówi jednym głosem z Andrzejem Halickim, Donaldem Tuskiem i Bronisławem Komorowskim.

I

- Warszawskie referendum, na rok przed wyborami, jest aktem politycznym o jednoznacznym celu. Ma obalić  panią prezydent wywodzącą się z partii rządzącej, żeby łatwiej było obalić cały rząd. W Warszawie przez ostatnie lata dokonano wiele dobrych poczynań. Kataklizmy zdarzają się za rządów wszystkich koalicji i władz, ale nie można obwiniać za nie władz miasta. Panią prezydent można za wiele dokonań pochwalić. Potknięcia zdarzają się każdemu – mówi Prymas, a chwilę potem zapewnia, że nie ma powodów, żeby uczestniczyć w referendum.

Prymas Polski ma oczywiście prawo popierać dowolną partię, ale powstaje pytanie, czy rzeczywiście jest on powołany do tak otwartego wspierania jednej z opcji politycznej, szczególnie, gdy próbuje ona wprowadzać w życie zapisy jawnie niechrześcijańskie. Polscy biskupi, wspierani w tej sprawie przez media, wielokrotnie podkreślali, że nie jest rolą pasterzy dawanie wskazówek w konkretnych rozgrywkach partyjnych, chyba, że dotyczą one kwestii moralnych. Tu o moralności nie może być mowy, chodzi bowiem o ocenę kompetencji do sprawowania pewnego urzędu konkretnej pani prezydent. I nie ma powodów, by biskup czy tym bardziej prymas dokonywał takich ocen. Szczególnie, gdy są one niezwykle na rękę ludziom – nieszczególnie przychylnego Kościołowi – tronu, którzy walczą o utrzymanie się przy władzy. Ta wypowiedź księdza prymasa to niestety klasyczny przykład sojuszu tronu i ołtarza. Sojuszu niebezpiecznego dla Kościoła.

II

Politycznie można też zinterpretować, choć to akurat nie jest już tak oczywiste, wypowiedź na temat związków partnerskich osób tej samej płci. Z jednej strony bowiem Prymas Polski zaznacza, że Kościół nigdy nie uzna związków osób tej samej płci za małżeństwo, ale z drugiej podkreśla, że „do państwa (...) należy uregulowanie osobom tej samej płci żyjącym razem, wszystkiego tego, co dotyczy spraw majątkowych, spadkowych, dziedziczenia itp.”. I znowu trudno nie zadać pytania, co te słowa mają oznaczać? Jeśli uznanie, że politycy chrześcijańscy mają uczestniczyć w stanowieniu prawa sprzecznego z moralnością katolicką, to jest to opinia sprzeczna z dokumentami Kongregacji Nauki Wiary.

Tam gdzie państwo przyjmuje politykę faktycznej tolerancji, nie pociągającej za sobą ustawodawstwa, które byłoby wyraźnym zalegalizowaniem takich form życia, należy właściwie rozróżnić poszczególne aspekty zagadnienia. Sumienie moralne wymaga, aby w każdym przypadku, być świadkami pełnej prawdy moralnej, której przeciwstawiają się zarówno akceptacja stosunków homoseksualnych, jak niesprawiedliwa dyskryminacja osób o skłonnościach homoseksualnych. Należy zatem postępować w sposób dyskretny i roztropny, mając na uwadze, przykładowo, następujące cele: ujawnić ewentualne instrumentalne czy ideologiczne wykorzystanie tej tolerancji; wyrazić jednoznacznie niemoralność tego typu związków; przypomnieć państwu o konieczności utrzymania zjawiska w granicach, tak by nie stanowiło ono zagrożenia dla moralności społecznej i, przede wszystkim, nie narażało młodych pokoleń na błędne koncepcje płciowości i małżeństwa, co pozbawiłoby je koniecznej ochrony i przyczyniłoby się, ponadto, do rozszerzania się samego zjawiska. Tym, którzy w imię tej tolerancji chcą podejmować działania na rzecz przyznania określonych praw osobom homoseksualnym współżyjącym ze sobą, należy przypomnieć, że tolerowanie zła jest czymś zupełnie odmiennym od aprobowania i legalizowania zła” - wyjaśniała Kongregacja Nauki Wiary w „Uwagach dotyczących projektów legalizacji związków między osobami homoseksualnymi”. Trudno też nie zadać pytania, czy zgoda, by państwo uregulowało pewne kwestie w odniesieniu do osób homoseksualnych, szczególnie jeśli miałoby to mieć charakter jakieś odrębnej ustawy, nie będzie przyczyniać się do rozszerzania zjawiska homoseksualnych konkubinatów?

III

Podobnie zaskakujące jest odrzucenie przez Prymasa postulatu wprowadzenia do konstytucji jasnego odwołania do Boga. - W konstytucji RP jest wystarczająco jasne odniesienie do Boga – mówi Prymas Polski. A mnie trudno nie zadać pytania, gdzie owo odniesienie się znajduje. W tekście, który ja znam jest mowa wyłącznie o ludziach wierzących w Boga, a nie o Bogu samym. Przytoczmy zresztą odnośny fragment. „... my, Naród Polski - wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł” - głosi Polska konstytucja. I trudno dostrzec w tych słowach realne odniesienie do Boga. Jest w nim tylko odniesienie do ludzi w Niego wierzących, a to jednak nie jest to samo. Zastanawiający jest zatem brak entuzjazmu Prymasa Polski dla tego stanowiska. Szczególnie jeśli przypomni się jasne wypowiedzi jego poprzedników, którzy jasno podkreślali, jaka jest rola Boga w budowaniu wolnej Polski. „Bóg rządzi narodami, a nie taka czy inna wola ludzka” - podkreślał Prymas Wyszyński. A w innej swojej homilii dodawał: „Nie tylko człowiek ma być Boży, nie tylko rodzina ma być Boża, Boży ma być także naród”.

IV

Te trzy zaskakujące, a przynajmniej nieostre wypowiedzi, przesłaniają niestety wiele innych, bardzo mocnych wypowiedzi, które jasno i wyraziście przypominają nauczanie Kościoła. Prymas Polski mocno bronił stanowiska Kościoła w sprawie zapłodnienia in vitro, zdecydowanie przypominał, że ksiądz Lemański musi być posłuszny swojemu biskupowi, a także głosił stanowisko Kościoła w sprawie aktów homoseksualnych. Trzy zaskakująco jednostronne politycznie i ukierunkowane niestety na poparcie jednej z partii, wypowiedzi przesłaniają jednak ten wymiar tego wywiadu. A szkoda, bo bez nich wywiad byłby równie mocny, a nie byłby wyrazem sojuszu tronu i ołtarza.

Tomasz P. Terlikowski