Ostatnio pewna amerykańska 26-latka zażądała za nie zamordowanie swojego dziecka miliona dolarów od obrońców życia. Aborcjonistka (kobieta wcale nie ukrywa, że jej celem jest popularyzacja zabijania nienarodzonych) podkreśliła, że obrońcy życia mają 72 godziny na zebranie miliona dolarów. Jeśli tego nie zrobią ona zamorduje swoje dziecko. Media na całym świecie popularyzują zaś tę akcję, pisząc coś o tym, że ma ona pokazać hipokryzję obrońców życia.

I aż trudno nie zadać pytania, co pisałyby media, gdyby ktoś zażyczył sobie miliona dolarów za to, że nie zabije – bo ja wiem – na przykład  własnej teściowej, albo prezydenta Baracka Obamę? Czy wtedy też opowiadano, by że to akcja pokazująca hipokryzję ,przeciwników morderstw, czy też jasno podkreślono by, że z terrorystami się nie dyskutuje. W tej sytuacji jest podobnie. W normalnym kraju zamiast dyskutować nad propozycjami, zbierać pieniądze, wkroczyłaby policja (w końcu jest numer konta, to i inne dane można zebrać) i udaremniłaby morderstwo. A potem skazała panią za groźby karalne wobec własnego dziecka.

W tej sytuacji nie ma i nie może być bowiem mowy o dramacie, współczuciu, czy empatii. Wiele kobiet w trudnej sytuacji ich potrzebuje. I wtedy trzeba im je dać. Ale tym razem cała akcja jest – i trzeba to powiedzieć dość jasno – zwyczajnym terroryzmem aborcyjnym. Kobieta, która grozi, że zabije swoje dziecko, jeśli nie zbierze miliona dolarów, niczym, podkreślmy niczym, nie różni się od morderców z ISIS. A z terrorystami się nie rozmawia, tylko  broni ich ofiar.

Tomasz P. Terlikowski