Rodzice są przecież gotowi nie posłać dziecka do szkoły w wieku sześciu lat, gdy pani minister i grupa opłacanych przez nią ekspertów oznajmiła, że to najlepszy wiek (przynajmniej dla systemu emerytalnego). Inni oczywiście tylko czyhają na to, by dziecko niesłusznie ukarać, ograniczyć jego święte, ustalone przez urzędników, prawa i psychicznie albo emocjonalnie je atakować. Zakaz oglądania telewizji, brak tabletu czy, nie daj Boże, wychowanie niezgodne z promowanymi przez państwo wartościami, to wszystko śmiertelnie zagraża dziecku. Jeszcze inni rodzice, o zgrozo, nie chcą uczyć dzieci nakładać prezerwatyw na banany czy narażać je na słuchanie o tym, jak wspaniałym urozmaiceniem życia seksualnego jest przebranie się chłopca za dziewczynkę czy seks analny.

Na „szczęście” są wspaniali politycy koalicji, a także gromada pracowników organizacji pozarządowych jest gotowa, by zwalczyć niesłuszne postulaty rodziców do samodzielnego wychowania własnych dzieci. Platforma więc i PSL zgodnie podrzucają zbrodniczą prośbę trzystu tysięcy ludzi, którzy chcieliby samodzielnie decydować, czy ich dzieci pójdą do szkoły w wieku sześciu czy siedmiu lat. A minister Joanna Kluzik-Rostkowska przekonuje, że to z troski o dzieci, by nieodpowiedzialni rodzice nie oceniali „na oko” ich umiejętności, ale by zrobili to fachowcy (najlepiej zapewne opłacani przez ministerstwo). Inni politycy zapewniają, że konieczne jest także odebranie rodzicom kontroli nad wychowaniem seksualnym ich dzieci i przekazanie tych zadań w ręce przygotowanych propagatorów rozpusty opłacanych (o czym często się zapomina) z pieniędzy koncernów produkujących antykoncepcję. Fundacja „Dzieci Niczyje” – w ramach programu Ministerstwa Edukacji Narodowej zorganizowała zaś program „Chronimy dzieci”, którego głównym celem jest ochrona dzieci przed… rodzicami. Tak wiem, że chodzi oczywiście o obronę przed przemocą, ale zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego jako pierwsi na liście osób przemocujących dzieci wymienieni są rodzice.

Działania, o których mowa, pokazują zupełnie jednoznacznie, że państwo, a także niemała część pracowników organizacji pozarządowych uwierzyło, że dzieci są własnością państwa, a rodzina jest tylko niedoskonałą (bo propagującą patriarchalizm, homofobię, a także hierarchiczny model wychowania) instytucją, z którą trzeba walczyć ograniczając jej wpływy. Oczywiście nikt z urzędników tego nie potwierdzi, ale oceniać ich działania trzeba po czynach, a nie po słowach.

Tomasz P. Terlikowski