Od jakiegoś czasu prof. Magdalena Środa (nie tylko zresztą ona, bo także wielu innych) powtarzają, że do bycia dobrym człowiekiem nie potrzeba chrześcijaństwa, i że ateiści mogą też być dobrymi ludźmi. I w sumie można się z nimi zgodzić. Ateiści mogą być dobrymi ludźmi, świetnymi wykładowcami, znakomitymi przyjaciółmi. Nie ma co do tego sporu. Pytać można, co najwyżej o to, skąd się owa ich dobroć bierze, czy przypadkiem nie z chrześcijańskiego wychowania, ale jestem skłonny uznać, że nie, że i sam spójny, etyczny ateizm może uformować dobrego człowieka (tak jak może uformować złego). Nie ma też sporu, co do tego, że chrześcijanin może być człowiekiem złym (przy okazji jest wtedy złym chrześcijaninem), gorszym od niejednego ateisty.

Uznanie tego jednak wcale nie oznacza dyskredytacji chrześcijaństwa. I to nie tylko dlatego, że grzech człowieka nie dyskredytuje instytucji, ale także dlatego, że w istocie w chrześcijaństwie wcale nie chodzi o to, by formować dobrych ludzi, ale o to, by każdemu zaofiarować zbawienie. To ostatnie nie jest zaś kupowane za dobre uczynki czy za świetne życie. Nie jest tak, jak to kiedyś powiedziały dzieciaki na mszy świętej, że dobre uczynki są jak dolarki, które zbieramy, by za nie kupić zbawienie od Pana Boga. To czystej wody pelagianizm, który z katolicyzmem czy chrześcijaństwem niewiele ma wspólnego. Zbawieni jesteśmy przez Chrystusa, z jego łaski przez wiarę, którą On nas w Kościele i przez Kościół obdarowuje. Uczynki są wyrazem tej wiary, ale nie gwarancją zbawienia, są owocem łaski i miłości, a nie czymś za co kupić można zbawienie. Kościół jest zaś powołany do tego, by głosić ową łaskę, którą otrzymujemy za darmo w Jezusie Chrystusie, a nie by formować dobrych ludzi. To się dzieje niejako przy okazji, bo nie ma co ukrywać, że nie brak wielkich świętych, męczenników, ludzi, którzy poświęcili swoje życie dla innych, ale nie to jest celem. Gdyby tak było, to absurdem byłaby przypowieść o robotnikach w winnicy, którzy – niezależnie od czasu, jaki pracowali w winnicy – otrzymują tą samą nagrodę. Niezrozumiałe byłoby także, dlaczego wiszący na krzyżu obok Jezusa przestępca miałby natychmiast po jednym wyznaniu wiary otrzymać łaskę nieba. A jednak tak jest.

I dlatego zamiast dyskutować o dobru ateistów (które bezdyskusyjnie istnieje) czy zastanawiać się, czy mnie jest potrzebny Bóg do bycia dobrym, warto po prostu zaufać Panu Bogu. Ja sam z siebie (nie dotyczy mnie, bo w moim przypadku pozostaje tylko łaska) mogę być nienajgorszym człowiekiem, ale nie jestem w stanie się zbawić. To może zrobić tylko Jezus Chrystus, i to w Kościele. Nie oznacza to, że zbawiony nie może być także ateista. Miłosierdzie Boże jest niezgłębione, ale i tak będzie on zbawiony przez Chrystusa w Kościele. I to nie dlatego, że był dobry, ale dlatego, że Bóg zechce okazać mu swoje miłosierdzie. Warto o tym pamiętać, choćby po to, by dyskusja nie była bezprzedmiotowa, i by nie przypisywać chrześcijaństwo celów, które nie są dla niego pierwszorzędne.

Tomasz P. Terlikowski