Nie mam wątpliwości, że ACTA może być groźne, tak jak nie mam wątpliwości, że są one próbą – bezsensowną na dłuższą metę – zamrożenia prawa własności na etapie sprzed rewolucji internetowej. Twórcy tego aktu, zamiast wejść w debatę nad tym, jak w nowej rzeczywistości zredefiniować prawo własności intelektualnej i jak go bronić, postanowili zastosować stare rozwiązania prawne i przemoc państwową, by walczyć z tym, czego zwalczyć się nie da. A Polska podpisała te rozwiązania, bo... Tusk nie tylko nie rozumie ich wagi dla własnego elektoratu (i szerzej dla innych), ale też nie rozumie samego internetu i tego, co się w nim dzieje. A do tego panicznie boi się, że mógłby źle wypaść na salonach. I sam to zresztą przyznaje, zapewniając, że musieliśmy podpisać umowy, bo wszyscy wielcy to zrobili... My zaś musimy działać, tak jak chcą wielcy.



Ale niebezpieczne jest także to, że nie tylko Tusk (jego ekipa – także ta z lubością wypisująca bzdury na Twitterze – zresztą również) nie rozumie tego, co się teraz dzieje. To samo trzeba powiedzieć o opozycji. I to zarówno tej z lewa, jak i z prawa. PiS, Ruch Palikota i Solidarna Polska przyłączyły się do internetowych protestów na zasadzie prostej reakcji na wydarzenie. Walą w Tuska, to zapewne są nasi, trzeba ich zatem wykorzystać. Problem w tym, że ta czysto reaktywna i partyjna polityka nie służy rozwiązywaniu problemów, ani ich stawianiu. A problem prawa własności, polityki bezpieczeństwa, ale też ochrony danych osobowych trzeba rozwiązywać. Dotychczasowe rozwiązania się nie sprawdzają się i trzeba wypracować nowe. Jakie jest kwestią dyskusyjną. Niekoniecznie racje musi mieć Jacek Żakowski czy zwolennicy totalnej anarchii, ale też niewiele wskazuje na to, by można było utrzymać porządek świata sprzed internetu, co próbuja zrobić twórcy ACTA. Wiele wskazuje jednak na to, że liderzy polskich partii politycznych, wyraźnie żyjący jeszcze przed rewolucją komunikacyjną, nie mają o tym zielonego pojęcia.



Tomasz P. Terlikowski