To, co napisałem powyżej nie jest żartem. Nie jest to także początek jakiejś powieści science fiction. Nie, nie, to opinia poważnej brytyjskiej bioetyk Anny Smajdor z University of East England. A tekst ukazał się w naukowym piśmie „Cambridge Quarterly of Healthcare Ethic”.

 

Bioetyczka przekonuje, że choć sztuczna ciąża to na razie przestrzeń raczej science fiction niż rzeczywistość, to niebawem może być inaczej. Jej zdaniem w prawdziwie liberalnym społeczeństwie ciąża i rodzenie dzieci nie będą tolerowane. Dlaczego? Bowiem niedopuszczalne jest podporządkowywanie interesów matki interesom dziecka, z biegiem lat zaś „uznamy, że nasze wartości społeczne i poziom wiedzy medycznej jest nie do pogodzenia z «naturalną» reprodukcją”.

 

Ciąża jest barbarzyńska” - oznajmia dr Smajdor. „Jest ona chorobą tak poważną, że można ją zestawić z odrą, która także może mieć fatalne skutki, ale nie trwa dziewięciu miesięcy” - pisze bioetyczka. I kończy swój wywód stwierdzeniem, że każdy musi sobie zadać pytanie, czy chciałby żyć w społeczeństwie A, w którym kobiety ponoszą wszystkie koszty i groźby związane z ciążą, czy w B, w której sztuczne macice będą za nas rodzić dzieci?

 

Nie wiem, jak inni, ale ja to bym jednak wolał żyć w świecie, w którym dziecko rozwija się w środowisku do tego stworzony, w organizmie swojej mamy, która może do niego czule przemawiać, głaskać je i zachęcać do tego samego ojca. Wolę żyć w świecie, w którym nie jesteśmy tacy sami, ale różni i uczymy się rezygnować z naszych interesów na korzyść innych. I w których nikt nie będzie mnie przekonywał, że jedno z najpiękniejszych okresów w moim i moje żony życiu, jakim były kolejne ciąże i niesamowite doświadczenie porodu, są barbarzyńskie. Ale może jestem nienowoczesny? A może po prostu normalny?

 

Tomasz P. Terlikowski