Miarę determinacji człowieka w osiąganiu pewnych celów jest gotowość poświęcenia im własnego życia. Żeglarze wypływający na poszukiwanie nowej drogi do Indii nie wiedzieli, czy wrócą do domu, a biorąc rzecz statystycznie mogli przypuszczać, że nigdy do niego nie wrócą. A jednak płynęli pchani przed siebie nadzieją na odkrycie, ale także wiarą w to, że po tej stronie ich życie się nie kończy, że mogą liczyć na wieczną wachtę po drugiej stronie, że ich wysiłki nie będą bezużyteczne.

 

Kosmonauci biorący udział w zimnej wojnie (bo w istocie wyścig kosmiczny był jego ważną częścią) też wiedzieli, że ich naukowe i techniczne wysiłki, że podejmowane przez nich ryzyko będzie miało głębszy, polityczny, a także moralny sens. Zwycięstwo Stanów Zjednoczonych w tamtym wyścigu miało sens, bo pokazywało – w pewnym sensie – który z systemów jest bardziej wydajny, który ma większe znaczenie i większe możliwości. Zdobywca księżyca, wraz z drugim astronautą, przed wyjściem na Srebrny Glob czytał też Pismo Święte i modlił się, wiedząc, że jego decyzjom przygląda się także sam Bóg...

 

Dzięki tej wierze (także wierze fałszywej w komunizm czy ubóstwienie narodu) ludzie mieli siłę, by podejmować ryzyko, by ryzykować nawet własne życie. Teraz takiej prawdziwej odwagi, chęci ryzyka, które nie jest ostateczne, bo istnieje Bóg, który wynagradza zawierzenie mu życia, już nie ma. A wraz z nią straciliśmy – przynajmniej my w cywilizacji zachodniej – zdolność do podejmowania rzeczywiście przełomowych wyzwań. Mars, na którego podróż była rzeczywiście ogromnym ryzykiem, musi więc poczekać...

 

Tomasz P. Terlikowski