Zachowanie Michała Witkowskiego było idiotyczne. Nic w tym zresztą dziwnego, bo akurat ten autor kretyna z siebie robi standardowo. Tyle tylko, że nie wydaje się, by idiotyczny camp, trangresja, do której użyto (solidaryzuje się z oburzeniem wielu ludzi) symboli SS, był rzeczywiście „zbrodnią” większą niż to, że Witkowski od wielu lat „normalizuje homoseksualizm, w jego najbardziej obleśnych formach. I to, choć „Znak” przypomnijmy ma korzenie katolickie, jego szefom nie przeszkadzało. Promowanie gejowskiej rozpusty, przekonywanie, że niewątpliwie grzeszne i potępiana przez Kościół i Pismo Święte działania są fajne i normalne nie przeszkadzało szefostwu „Znaku”. Mało tego za kolejne tego typu dzieła zapłacono mu pół miliona zaliczki (czym się sam chwalił). I dopiero założenie czapki z obrzydliwym symbolem przekonało „Znak”, że współpracować z tym gościem nie ma ochoty.

Nie ma co ukrywać, że to jednak niecodzienny sytuacja, w której katolickie (przynajmniej z tradycji) wydawnictwo wydaje kupę szmalu na faceta, którego główną zasługą jest to, że pisuje homoseksualne pornole i robi z siebie durnia na ściance. I dopiero użycie nazistowskich symboli na czapce (trudno to uznać za promowanie czegokolwiek) skłania je do „bezterminowego zerwania współpracy”. Promowanie grzechu nie jest bowiem dla niego problemem…

 A może jest, i dlatego „Znak” zapłacił Witkowskiemu za to, żeby swoim zachowaniem i działaniem systematycznie kompromitował homoseksualistów? A teraz postanowił go jeszcze raz sieknąć stratą kasy. To byłaby jednak homofobia wyższej klasy!

Tomasz P. Terlikowski