Taki na przykład Adam Leszczyński swój manifest wyborczy zaczyna od prostego przekazu (skierowanego zresztą do mnie), że on chciałby, jak w Hiszpanii wprowadzić zajęcia z masturbacji do szkół. Cóż, ja – w odróżnieniu od redaktora Leszczyńskiego – nie uznaje młodych ludzi za impotentów, i wiem, że ludzie od wieków jakoś sobie radzili z tymi sprawami (a mówię nie tylko o masturbacji, ale przede wszystkim o normalnym seksie) i nie ma powodów, by teraz miało być inaczej.

 

No chyba, że sam redaktor miał z tym jakieś problemy i potrzebował wskazówek. Co zresztą nie jest wykluczone. Jeśli przeczyta się w całości tekst Leszczyńskiego to nagle okaże się, że facet wprowdzie jest doktorem i publicystą, ale z liczeniem (na przykład) jest u niego dość krucho. „Zwiastuny tej zmiany były oczywiście widoczne wcześniej - dla kogoś, kto chciał je dostrzec” - pisze o palikotyzmie Leszczyński. „Liczba powołań systematycznie spada; coraz mniej osób chodzi co tydzień na msze, a coraz więcej raz do roku na Parady Równości” - wylicza. I takim stawianiem sprawy aż zaskakuje. Na Gay Pride w Warszawie było kilka tysięcy osób (i to częściowo zwiezionych z innych krajów), nad liczebnością parady równości ubolewał nawet sam nadredaktor Pacewicz. Inaczej jest w kościołach. Tam może jest nieco mniej ludzi, ale to i tak o wiele tysięcy razy więcej niż na paradach homoseksualnych. Czterdzieści procent praktykujących co tydzień Polaków, to jednak nieco więcej niż kilka tysięcy osób, które raz w roku przejdą się po ulicach z balonikami. Jeśli ktoś tego nie widzi, to może tylko dlatego, że zamiast uczyć się matematyki zajmował się warsztatami z masturbacji, które teraz chciałby wprowadzić do polskich szkół.

 

Ten tekst pokazuje jednak, że wygrana Palikota przyniosła przynajmniej jedną korzyść. Postępowa obyczajowa lewica przestała już udawać, że interesuje ją cokolwiek więcej poza seksem. Bieda, wykluczenie, bezrobocie nie są problemami, które kogokolwiek tam interesują. Demografia także nie. Ważne jest tylko, by zabawić się na każdy możliwy sposób i zniszczyć tych, którzy sugerują, że nie każda zabawa jest dobra czy korzystna. Laicyzacja, która tak zachwalana jest przez liberalnych publicystów ma tylko ten jeden cel: umożliwienie seksu bez ograniczeń. Z kim i kiedy chcesz. Kościół nie jest więc atakowany za wiarę, ale za to, że odrzuca antykoncepcję, aborcję, akty homoseksualne czy nie chce uznać faceta za kobitkę.

 

Pomysł laicyzatorów polega w skrócie na tym, by zbudować rzeczywistość panorgazmu, w której spazm będzie najważniejszy. Wszystko, co temu przeszkadza (a zatem choćby cykl kobiety czy małżeństwo ograniczające nieco możliwości) musi być zatem zniszczone. W imię oczywiście przyjemności i wyzwolenia. Problem jest tylko taki, że seks bez ograniczeń, bez tabu staje się zwyczajnie mniej przyjemny niż ten z ograniczeniami. Dziwkarz goni tylko to, co mąż odnalazł, czyli nie spazm rozkoszy a realne szczęście. Dlatego nie jest zaskoczeniem, że – co wynika z wielu badań – najbardziej zadowoleni z własnego pożycia seksualnego pozostają nadal wierni jednej żonie katolicy, a nie liberalni masturbatorzy. I dlatego to ci pierwsi w końcu wygrają.

 

Tomasz P. Terlikowski