Obecne dokumenty watykańskie są jasne. Nie wolno wyświęcać osób, które mają „trwale zakorzenioną skłonność homoseksualną”. Nie jest jednak, wbrew temu, co może się wydawać, jasno i oczywisty powód, dla którego tak jest. Część z prawników czy teologów przekonuje, że chodzi wyłącznie o prawne zastopowanie skandali seksualnych,  które w większości są homoseksualne, i że decyzja ta nie ma podstaw antropologicznych, a zatem nie może dotyczyć księży, którzy już zostali wyświęceni, a nie łamią zasad Kościoła. Inni uznają, że decyzja ta ma jednak istotne podłoże antropologiczne i teologiczne i w związku z tym może stać się podstawą dla kolejnych decyzji, w tym także do wprowadzenia procedur, które pozwoliłyby (mam świadomość, że to niełatwe) wprowadzić nie tyle laicyzację, ile orzeczenie nieważności święceń w przypadku księży homoseksualistów.

Powodów do wprowadzenia takiej procedury jest aż nadto. Pierwszym jest jasne i proste uznanie, że kapłan musi być dojrzałym mężczyzną. A wedle wielu psychologów czy terapeutów istotny składnikiem homoseksualności jest wpisana w nią niedojrzałość emocjonalna i duchowa. Człowiek niedojrzały zaś, niezdolny do przeżywania męskości w ojcostwie (w przypadku kapłana duchowego) nie może (a nie tylko nie powinien) być wyświęcony na księdza. Łaska bazuje na naturze, a jeśli ta jest głęboko zaburzona, to nie ma możliwości by na niej zbudowała kapłaństwo Chrystusowe. W takiej sytuacji, gdy mamy do czynienia z głębokimi zaburzeniami seksualności, niedojrzałością, które dodatkowo są zatajone, orzeka się nieważność małżeństwa. I nie widać powodu, by inaczej postępować w przypadku sakramentu kapłaństwa. To pozwoliłoby oczyszczać szeregi kapłanów, wzmacniać je, budować silniejszą kapłańską tożsamość.

Drugi powód jest teologiczny. Otóż kapłan zaślubia Kościół (czyli Ekklesię), czyli jako mężczyzna zaślubia Niewiastę. Do takich zaślubin zdolny zaś jest tylko mężczyzna, który zdolny jest z natury do poślubienia kobiety, i w którym żywe jest pragnienie ojcostwa. Jeśli tych dwóch elementów nie ma, to trudno mówić o prawdziwie przeżywanym kapłaństwie, o zaślubinach z Niewiastą, jaką jest Kościół. To przeżycie wymaga pełnej męskiej normalności, stabilności emocjonalnej. Celibat, który nie jest istotą, ale ważnym elementem przeżywania, kapłańskiej tożsamości na Zachodzie, jest sensowny, gdy jest rezygnacją z przeżywania życia małżeńskiego i rodzinnego. Rezygnacja jest zaś autentyczna, gdy oznacza wyrzeczenie się tego, co czego jesteśmy zdolni, i czego pragnienie wpisane jest w naszą tożsamość. Homoseksualista nie pragnie życia z kobietą, ani normalnie, naturalnie przeżywanego ojcostwa, a zatem jest niezdolny ani do celibatu, ani do kapłaństwa.

Inne argumenty są już tylko wtórne do wymienionych powyżej, ale warto przypomnieć także je. Po pierwsze wierni mają prawo do opieki autentycznych duchowych ojców, a nie homoseksualnych chłopców. Po drugie pomysł, by proponować życie w męskiej wspólnocie ludziom, których istotnym problemem są pragnienia innych mężczyzn, i u których często występują braki w możliwości kontrolowania własnych odruchów seksualnych, jest… najdelikatniej rzecz ujmując chybiony, i przypomina sytuację, w której leczylibyśmy seksoholików w zgromadzeniach żeńskich. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wpada na takie pomysły. Po trzecie nie ma wątpliwości, że statystycznie większość skandali seksualnych dotyczyła zachowań homoseksualnych. I już choćby dlatego warto chronić przed takimi zachowaniami, przede wszystkim dorastających wiernych.

Mam świadomość, że za moment pojawi się zarzut, że ograniczam możliwość kapłaństwa tylko do heteroseksualistów. I tak rzeczywiście jest. Kapłanem może zostać tylko w pełni zdrowy, dojrzały mężczyzna. A to oznacza tylko heteroseksualista świadomy swojej seksualności i dojrzały. Podkreślmy jednak: nie oznacza to, że każdy heteroseksualista może i powinien być kapłanem. Jest wiele powodów, które powinny skłaniać formatorów do usuwania ich z seminariów, albo odmawiania im święceń. Ale, w odróżnieniu od homoseksualistów, powody będą tu inne niż skłonność seksualna. W przypadku zaś osób o skłonności homoseksualnej, już sama ona wyklucza ich ze święceń. Czy to dyskryminacja? Nie, bo nie istnieje nic takiego, jak prawo człowieka do kapłaństwa. Ono jest darem, którego rozpoznanie pozostawione zostało Kościołowi. Kościół ma prawo odmawiać takich święceń, a także rozpoznawać, czy te, które zostały już udzielone zostały rzeczywiście sprawowane ważnie.

I wreszcie kwestia ostatnia. To, co napisałem wcale nie oznacza, że osoba homoseksualna nie może osiągnąć świętości. Może, i jak każdy z nas, jest do tego powołana. Ale drogą jest czystość, powstawanie z grzechu, formowanie się ku dojrzałości, zarówno męskiej jak i duchowej i zawierzenie się Bożemu Miłosierdziu, a także uczynki miłosierne, modlitwa. Innej drogi, nie tylko dla homo, ale i dla heteroseksualistów, zwyczajnie nie ma. I nie wątpię, że wielu homoseksualistów, także takich, którzy czasem upadają, może wyprzedzać heteroseksualistów na drodze do Boga. Ale mowa o takich, którzy idą drogą Pana, a nie ścieżkami, które wiodą do przepaści.

Tomasz P. Terlikowski