Decyzja Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie „Agaty” to poważna przegrana obrony życia w Polsce. I to z wielu powodów.



Pierwszym jest fakt, że niestety choć wydawało się, że kłamstwa „Gazety Wyborczej” i aborcjonistów zostały ostatecznie pokonane, to jednak nadal one krążą. W mediach można przeczytać o gwałcie, choć nawet „GW” wycofała się z tego twierdzenia. Nie było także prawdą, że do dzieciobójstwa prenatalnego nie doszło z powodu sprzeciwu prolajferów i Kościoła. Powód był bardziej przyziemny. W dokumentach brakowało podpisu ojca dziewczyny, a jej zgoda także była kilkakrotnie cofana. Jeden (słownie jeden, bo Episkopat w tej sprawie milczał, a wydał oświadczenie dopiero po zabiciu dziecka) ksiądz zaangażował się w sprawę na prośbę samej „Agaty”. W narracji serwowanej wówczas (a niestety także i teraz) przez media i przyjętej przez Trybunał prawdą było zatem tylko to, że dziewczyna była w ciąży. Reszta była zestawem starannie sfabrykowanych kłamstw (które wraz z Joanną Najfeld zdemaskowałem w książce „Agata. Anatomia manipulacji”).



Nie mniej istotny jest fakt – i to jest drugi powód porażki – że tamta sprawa, a niestety także wyrok trybunału, ostatecznie przypieczętowały zmianę prawa w Polsce. W 1993 roku (a także przy przywróceniu tego prawa z niewielkimi zmianami w 1997) ustawodawca zakładał, że sformułowanie o tym, że ciąża pochodzi z przestępstwa, było interpretowane całkowicie jednoznacznie, jako skutek gwałtu lub kazirodztwa. W przypadku „Agaty” nie było mowy ani o jednym, ani o drugim. Prokurator wydając dokument zezwalający na aborcję dokonał rozszerzenia obowiązujących przepisów (choć nie ścigał przestępców, których owoc przestępstwa skazał na śmierć), a Donald Tusk i Ewa Kopacz wskazując miejsce, w którym prenatalna egzekucja mogła być wykonana ostatecznie potwierdzili to rozszerzenie. Ich działanie zaś skutkowało nie tylko śmiercią dziecka (za co Ewa Kopacz zaciągnęła na siebie ekskomunikę), ale także naruszeniem „świętego kompromisu”, którego premier tak mocno teraz broni.



Trzeci powód jest także dość oczywisty. Otóż sprawa ta pokazała, i trzeba to powiedzieć zupełnie otwarcie, jak osamotnione są środowiska broniące życia. Gdy rozgrywała się ta sprawa politycy prawicy (z naprawdę nielicznymi wyjątkami) milczeli, i niestety podobnie zachowywali się biskupi. Nie było oficjalnych stanowisk, sprawa nie pojawiała się w kazaniach, a pierwsze (zresztą bardzo dobre) oświadczenie pojawiło się w kilka dni po zabiciu dziecka „Agaty”. Wszystko oczywiście w imię nienaruszania kompromisu i nie wystawiania się na strzał. A skutki? Skutki są takie, że dziecko zginęło, a Polska płaci odszkodowanie za to, że Kościół chciał uniemożliwić przeprowadzenie aborcji. I szczerze mówiąc uznałbym, że 45 tysięcy euro to cena warta zapłacenia, gdyby dziecko „Agaty” żyło. Ale także na skutek tych zaniedbań (także zapewne moich) ono zostało zabite. A my płacimy dlatego, że zabito jest bez należytego entuzjazmu.



Ale ta przegrana powinna stać się dla nas także lekcją. I to na różnych polach. Najistotniejszym wnioskiem z niej jest to, że należy jak najszybciej zakończyć fałszywy kompromis i zwyczajnie zakazać aborcji w Polsce. W takiej sytuacji prawnej nawet zaprawiony w boju o zabijanie dzieci trybunał w Strasburgu nie będzie mógł nic zrobić. Tak jak nie może zasądzać odszkodowań w przypadku Irlandii czy Malty.



Nie mniej istotne jest odrzucenie mitu o kompromisie. Ten ostatni nie istnieje, a środowiska proaborcyjne robią wszystko, by przesuwać granice dostępności aborcji. Obrońcy życia muszą zacząć robić to samo. Jeśli nie da się zmienić ustawy, to trzeba doprowadzić do ograniczenia jej stosowania. Jeśli nie możemy odrzucić aborcji eugenicznej, to przynajmniej stwórzmy jasne procedury, które uniemożliwią zabijania dzieci z zespołem Downa (a zespół ten nie jest ciężkim i nieodwracalnym uszkodzeniem płodu). Nie możemy wyeliminować wyjątku przestępczego, to przynajmniej przywróćmy jego pierwotny kształt przed reformą Tuska i Kopacz. Małymi krokami osiągajmy większe cele, nigdy w tym nie ustając.



I wreszcie lekcja trzecia, to mocna świadomość, że druga strona nigdy nie rezygnuje ze swoich kłamstw. Udowodnienie im, że łgali jak psy, nic nie zmienia, oni zawsze powrócą do fałszu. I dlatego nie można przestawać przypominać, jaka jest prawda, jak manipulowali oni faktami, jak ordynarnie zmieniali rzeczywistość i jak doprowadzili do śmierci dziecka. Jeśli przestaniemy to robić, to w efekcie ich fałszywa narracja uzyska status prawdy. Wielokrotnie powtarzane kłamstwo stanie się obowiązującą wersją wydarzeń. A my zamiast walczyć o kolejne dzieci, będziemy zmuszeni do prostowania kłamstw.



Tomasz P. Terlikowski