Nie wiem, kto i dlaczego dokonał zamachów w Bostonie. Wszystko wskazuje na to, że była to dobrze przygotowana i wyszkolona grupa, która doskonale wiedziała, co robi i jak wywołać jak największą panikę i zwiększyć liczbę ofiar. Ale za wcześnie jest jeszcze na poważne zastanawianie się nad tym, kto mógł zrobić to, co zrobił. Jedno można jednak powiedzieć już teraz. Te zamachy pokazują, że marzenia pacyfistów, wciąż na nowo przekonujących, że dzięki liberalnej demokracji czekają nas wieki spokoju i bezpieczeństwa, że teraz to już nastał wieczny pokój, a historia dobiegła końca i pozostaje nam tylko spokojnie konsumować, można włożyć między bajki.

Przemoc i wojny, nieprzewidziana śmierć z rąk szaleńców i ideologów jest wpisana w nasze życie. I nie ma przed nią ucieczki. A to wymusza – u myślących ludzi – porzucenie złudnych marzeń o „doskonałym człowieku”, który jeśli tylko stworzy mu się odpowiednią przestrzeń społeczną, to wyrzeknie się zła i przemocy. Tak nigdy nie będzie, bo nasza natura skażona jest grzechem pierworodnym, który nie jest zależny od struktur społecznych, ale od nasze natury. Zamachy w Bostonie doskonale o tym przypominają... Są one także mocnym przypomnieniem, że jeśli chcemy zachować relatywne choćby bezpieczeństwo, to musimy być wciąż przygotowani na wojnę. I to zupełnie nowego typu. Wojsko, systemy bezpieczeństwa, ale przede wszystkim wiara w to, że są wartości, za które warto umierać i dla których warto żyć, są nadal niezbędnie potrzebne. Także na sytym Zachodzie.

A w tej chwili powinniśmy się po prostu modlić. Za ofiary, za rannych, za tych, którzy już rozpoczęli poszukiwanie prawdy.

Tomasz P. Terlikowski