I gdybym był złośliwy, to powiedziałbym jasno, że państwo jest jeszcze zdecydowanie za mało skuteczne w zabieraniu dzieci (o przepraszam za ten jakże opresyjny język chodzi oczywiście o ratowanie dzieci przed ich własnymi rodzicami, którzy – o zgrozo – nie zapłacili składki na komitet rodzicielski). A wszystko dlatego, że pracownicy socjalni muszą czekać na donos, by wkroczyć i móc odebrać dziecko z powodu muszek owocówek czy chomika (nie mówiąc już o braku stosownego szacunku dla urzędnika). W efekcie powiedzmy sobie zupełnie wprost w wielu domach bez wątpienia muszki owocówki panoszą się, jak w domu państwa Bałutów, a urzędnicy nic o tym nie wiedzą. Może się też okazać, że gdzieś dzieci są przekarmiane, a gdzie indziej za chude, co też nie powinno umknąć uwagi państwu, które natychmiast w takiej sytuacji powinno wysłać dzieci do domów dziecka, gdzie z pewnością będzie im lepiej.

I dlatego trzeba doprowadzić do sytuacji, w której w każdym domu będzie przynajmniej jeden pracownik socjalny, który będzie sprawdzał codziennie, czy przypadkiem w mieszkaniu nie ma muszek owocówek, czy dzieci są wychowywane w odpowiednim szacunku dla ideologii gender i czy przypadkiem rodzice nie indoktrynują dziecka religijnie. Urzędnik powinien też codziennie, przy pomocy zapałki, sprawdzać czystość w domu, kontrolować liczbę zwierzątek, a także oceniać, czy mieszkanie nie jest za ciasne. A gdy tylko wykryje jakąś nieprawidłowość, natychmiast wysyłać sprawę do sądu, by te mogły wysłać policję i oderwać dzieci od rodziców. A żeby proces odbierania w takiej sytuacji szedł jeszcze szybciej, to w blokach trzeba by zorganizować zespołu sędziów obywatelskich, co by te decyzje domowych urzędników odpowiednio szybko przyklepywali, co by sobie rodzice nie myśleli, że cokolwiek mogą!

Takie działania pozwoliłyby wreszcie skończyć ze skandalicznym patriarchalno-matriarchalnym modelem wychowania, dałyby pełnie władzy świetnie przygotowanym i wykształconym specjalistom od wychowania, resocjalizacji i budowania tożsamości. Ludzie, którzy nie zrobili przynajmniej licencjatu z nauk społecznych na jednej z licznych szkół wyższych byliby pod szczególnym ostrzałem, bo uznano by ich za niezdolnych do wychowania dzieci. Jasne stanowisko państwa rozwiązałoby także problem bezrobocia i pozwoliło wyrwać dzieci z domów zacofanych katolików, którzy sprzeciwiają się rozmaitym nowinkom ideologicznym.

I nie sądźcie, że to co piszę to tylko sprowadzenie do absurdu (bo w istocie co nam innego, niż kpina, zostaje) tego, co już się dzieje. To się naprawdę może stać. I to szybciej niż się spodziewamy.

Tomasz P. Terlikowski