Dziecko nie jest zabaweczką, ani pieskiem, który ma umilić starość. Ono jest zobowiązaniem, zadaniem, darem, który podejmujemy przez Bogiem lub tylko ludźmi. Zobowiązaniem i zadaniem, który wymaga sił, czasu, wytrwałości i stylu myślenia i działania, który właściwy jest ludziom młodym. Nie jest przecież przypadkiem, że natura (tu nawet nie trzeba wprowadzać Boga) tak urządziła świat, że rodzić dzieci mogą kobiety młode, a w pewnym momencie nadchodzi czas, gdy narodzenie potomka staje się niemożliwe. Jest bowiem czas na to, by być matką i czas na to, by już babciować. A jeśli ktoś ten pierwszy czas przegapił, przepracował czy przebalował, to już jego problem. I nie powinien skazywać dziecka na to, by zamiast matki posiadało babcię, i by – z dość dużym prawdopodobieństwem – zostało młodo sierotą.

I właśnie dlatego nie sposób bronić decyzji zarówno polskiej aktorki, która sprawiła sobie zamiast pieska na starość bliźniaki, ani lekarzy, którzy w tej patologii uczestniczyli i wzięli za nią pieniądze. Ich decyzja pokazuje przy tym, jak niebezpieczna i patogenna jest sama procedura in vitro. Niszczy ona biologiczne zakorzenienie macierzyństwa (a to jest właśnie takie, że kobieta może rodzić dzieci w pewnym okresie), odbiera dzieciom prawo do matki, a także – co widać w tym konkretnym przypadku – do ojca. Bliźniaki aktorki ojca bowiem  nie mają, zamiast niego jest dawca spermy, który dał nasienie, wziął kasę, a potem wypiął się na własne dzieci. W efekcie dzieci mają babcię, która sprawiła sobie zabaweczki na starość i dawcę spermy, którego nigdy nie poznają. I to jest prawdziwa cena in vitro. Ta, którą zapłacą dzieci, które się narodziły. Warto jednak zadać także pytanie o te dzieci, którym nigdy nie dano się narodzić, które – by spełnić zachciankę aktorki – zamrożono w beczkach z ciekłym azotem.

Mam świadomość, że to ostry opis, że może on dotykać czyichś emocji. Ale mam też świadomość, że to, co zrobili lekarze (a także fakt, że w polskim uchwalonym właśnie prawie, nie ma granicy wieku dla kobiet poddających się procedurze in vitro) jest zbrodnią przeciwko dzieciom i ich prawu do normalnego wychowania. Powierzanie ich na wychowanie starszym paniom, które powinny już babciować, a także odbieranie im ojców to skandal, z którym zwyczajnie trzeba skończyć. Ostry język ma zaś za zadanie jasno to pokazać, uświadamiając, że dzieci nie są przedmiotem, którym  można się bawić.

Takie zachowanie czy zgoda lekarzy na dostarczenie „produktu” pragnącej go kobiecie wynika wprost z logiki moralnej procedury in vitro. Jeśli uznać, że człowiek ma prawo do posiadania dziecka, że marzenia czy pragnienia mogą być realizowane za wszelką cenę, bez względu na koszty, a los dzieci nie ma przy tym znaczenia, to nie widać powodów, by nie pozwolić i siedemdziesięciolatkom mieć dzieci. Jeśli dzieci stają się prawem człowieka i towarem, który sprzedać może klinika, to życzenie klienta staje się prawem kliniki. A sytuacja dzieci przestaje się liczyć. I dlatego nikt nie wspomina o milionach dzieci zamrożonych w lodówkach czy losie dzieci skazywanych na wychowanie przez babcie, którym piesek już nie wystarcza, a które chcą na starość (bo w młodości nie miały na to czasu) sprawić sobie bobaska. Historia polskiej aktorki tylko to pokazała. Warto wyciągnąć z niej wnioski i… zakazać procedury in vitro.

Tomasz P. Terlikowski