Zacznijmy od ustalenia faktów. Ks. Lemański mógł odprawić mszę świętą, bowiem rekurs, który złożył uchylił wykonanie kary. Z faktu jednak, że coś zrobić można nie wynika, że zrobić to należy. I z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w tym przypadku. Publicznego odprawienia mszy świętej pogrzebowej, i to gdy wiadomo, że będzie ona transmitowana lub omawiana przez wszystkie telewizje trudno nie uznać za prowokację. Ks. Lemański musiał wiedzieć, że to właśnie jego obecność w katedrze będzie szeroko komentowana i przesłoni (i tak się w wielu miejscach stało) pogrzeb i samego zmarłego. A jednak zrobił to. Zagrał pamięcią Władysława Bartoszewskiego, jego pogrzebem i mszą świętą. Zrobił sobie lans na rzeczach świętych.

I nie przekonuje mnie argument, że chciał w ten sposób okazać szacunek dla zmarłego, że chciał pokazać, jak bardzo go cenił. Gdyby tak było, to odprawił by mszę w kaplicy czy kościele, a nie biegł do katedry. Mógł też uczestniczyć w pogrzebie jak wszyscy, a później w samotności odprawić mszę w intencji zmarłego. Wybrał jednak rozwiązanie, w którym to on był w centrum uwagi, które sprawiło, że zamiast rozważać kazanie czy choćby przypominać zmarłego, zajmujemy się suspendowanym księdzem, i to on jest w centrum zainteresowania. Ks. Lemański nie jest na tyle ograniczony, by tego nie przewidzieć. Jeśli zaś to przewidział, to decyzja ta mówi wszystko o jego postrzeganiu kapłaństwa, kar kościelnych, ale i pogrzebu czy mszy świętej. Ks. Lemański po raz kolejny pokazał, że kary na niego nałożone były słuszne, a on sam nie jest zdolny do realnej pokuty i skruchy.

Tomasz P. Terlikowski