Zatrzymanie masowego exodusu z krajów Bliskiego Wschodu i Afryki to obecnie zadanie numer jeden stojące przed europejską polityką. Jeśli się to nie uda, to w ciągu kilku lat zmieni się całkowicie struktura społeczna i cywilizacyjna Europy, rozpadnie się strefa Schengen (to najdelikatniejszy skutek), a Państwo Islamskie będzie miało na Starym Kontynencie naprawdę mocne przyczółki. Jednym słowem za lat kilka (bo nawet nie za kilkanaście lat) zamiast postchrześcijańskiej, ale jednak w miarę bezpieczne Europy będziemy mieli pogrążony w chaosie Kontynent bez najmniejszych szans na normalność. A dzieci, które dziś przybywają wraz z imigrantami będą jego najsurowszymi (często niebezpodstawnie) krytykami i niszczycielami.

<<< KONIECZNIE PRZECZYTAJ! ŻYDOWSKI GENIUSZ NA POLSKI ROZUM! >>>

Rozwiązaniem, i trzeba to powiedzieć zupełnie jasno, nie jest przy tym zamknięcie granic, bo tego zrobić się nie da. Trzeba, i co do tego nie ma wątpliwości, ostrzej je kontrolować, deportować nielegalnych imigrantów i ich rodziny, i to także tych, którzy do Europy przybyli już kilka lat temu, ale to nie wystarczy, bowiem granica morska Unii jest na tyle długa, że nie da się jej skutecznie uszczelnić. Rozwiązaniem więc problemu (ale mowa o rozwiązaniu długofalowym i wcale nie prostym) jest skuteczna interwencja militarna i wojna z IS. Bez niej, bez zaangażowania wojska, które skutkować będzie ofiarami, bólem, cierpieniem, a czasem niewinnymi osobami, które poniosą śmierć, nie będzie na dłuższą metę zatrzymania exodusu i pokoju na Bliskim Wschodzie. Interwencja militarna powinna przy tym brać pod uwagę miejscowe układy, a także kierować się zasadą polityczną, w zgodzie z którą czasem trzeba wspierać rozwiązania, które nie są może zachwycające moralnie, ale gwarantują stabilność i pokój.  Z tej perspektywy tyran jest lepszy niż niestabilna demokracja, a dyktatura wojskowa bezpieczniejsza niż państwo islamskie. Decyzja o zaangażowaniu wojskowym nie jest, rzecz jasna, prosta, bo oznacza, że będą ginąć ludzie,  i to także ci z naszej strony, a media będę pełne przerażających obrazków. Nie sposób jednak nie zadać pytania, czy istnieje inne rozwiązanie tej sytuacji? Rozmowy, apele, przełykanie łez, a także przyjmowanie setek tysięcy imigrantów (z których część jest uchodźcami, a część nie) niewątpliwie nim nie jest.

Europa, i to drugi element, może i powinna zacząć prowadzić konsekwentną i przemyślaną politykę imigracyjną, a także uchodźczą. Pierwszym jej elementem jest jasne stwierdzenie, że pierwszeństwo w przyjęciu do Europy mają chrześcijanie. W przypadku uchodźców sprawa jest oczywista: na terenach IS chrześcijanie są obecnie w sytuacji mniej więcej takiej jak Żydzi w III Rzeszy, mogą zginąć za sam fakt bycia chrześcijanami. Sytuacja muzułmanów, choć także nie do pozazdroszczenia, jest jednak o niebo lepsza. Stąd Europa może i powinna przyznać pierwszeństwo chrześcijanom. Drugim powodem, które powinno skłaniać do takiego rozwiązania jest fakt, że jako społeczeństwa post i chrześcijańskie mamy obowiązek absolutnie podstawowej solidarności z innymi chrześcijanami. Dodatkowym elementem jest zaś to, że niewątpliwie, są nam oni bliżsi kulturowo, a doświadczenie pokazuje, że także o wiele łatwiej się integrują w postchrześcijańskich  społeczeństwach. Ten drugi argument powinien także skłonić państwa europejskie do przyznania specjalnych przywilejów imigrantom (a nie uchodźcom), którzy przybywają do Europy. Mamy, jako państwa, prawo do decydowania kogo chcemy, a kogo chcemy nieco mniej. Tak kształtowała się przez lata polityka USA, które przyznawało kwoty rozmaitym grupom narodowym, i w ten sposób świadomie kształtowała tworzenie swojego narodu. Państwa europejskie, przy pełnej świadomości odmienności mogą i powinny zrobić to samo. Chrześcijanie są nam niewątpliwie bliżsi kulturowo, a nie dodatkowo nie mają w swoim „genomie religijnym” zasad całkowicie sprzecznych z zasadami Europy. Nic nie słychać też o tym,  by chrześcijanie masowo podkładali bomby czy porywali dziewczynki do – ładnie religijnie umocowanych – burdeli. Jeśli więc imigracji nie da się uniknąć, a nie da się, to przynajmniej próbujmy na nią świadomie wpływać.

Nie ma co ukrywać, że podjęcie takich decyzji nie jest proste. Wymaga to odwagi i konsekwencji, a także sprzeciwu wobec dominującej argumentacji szantażu i emocji. Jeśli jednak nie uda się podjąć jakichkolwiek zadań, jeśli działania Europy będą jedynie reakcją na wydarzenia, to za lat kilka możemy pożegnać się nie tylko z Unią, wolnością granic, ale i bezpieczeństwem. I niestety wiele wskazuje na to, że tak będzie. Czasu na decyzje jest bowiem naprawdę niewiele. Potem będzie już tylko można obserwować jak Europa upada pod naporem imigrantów i pod wodzą naszych miejscowych barbarzyńców.

Tomasz P. Terlikowski