Po wielu godzinach dezinformowania, sugerowania, że zamachowiec z Monachium był prawicowym ekstremistą, okazało się, że był nim jednak muzułmanin. I nijak nie da się z niego zrobić bawarskiego katolika. Ale nie jest to jedyny wniosek, jaki można wyciągnąć z tego, co wydarzyło się w Monachium. O wiele istotniejsze są inne.

Otóż po pierwsze, wczorajsza sytuacja, w której – choć amerykańskie media od wielu godzin – informowały o świadkach jasno zaświadczających o islamskich korzeniach zamachowca, to niemieckie służby przekonywały, że nic nie wiadomo o muzułmańskich źródłach terroryzmu, a eksperci sugerowali, że za wszystkim stoi prawicowa ekstrema – jasno pokazuje, że jest bujdą na resorach opinia, że żyjemy w społeczeństwie informacji. W istocie jest to społeczeństwo dezinformacji, a ten, kto ma władzę nad mediami (a trwa praca, by także internet sobie podporządkować) może dowolnie dezinformować i wprowadzać w błąd.

Po drugie zamach ten pokazuje, i to niezmiernie dobitnie, że zachodni islam już się ukształtował. Jeśli bowiem rzeczywiście zamachowiec pochodził z Iranu, to jest prawdopodobne (choć wcale nie pewne), że był on szyitą. ISIS zaś to organizacja sunnicka, która szyitów zwalcza. Tyle, że z perspektywy młodego, sfrustrowanego mieszkańca Zachodu, to nie jest tak istotne. Istotne jest to, że Kalifat walczy z Zachodem, którego młodzieniec z różnych powodów nienawidzi. Jakby tego było mało zachodni islam, szczególnie wśród nie znających go dobrze, a świeżo zwerbowanych „wojowników” często lekceważy rozmaite, nawet najbardziej fundamentalne różnice. To także pokazuje, że dżihadyzm jest w istocie zachodnim islamem. Tym, co łączy dżihadystów jest nienawiść do Zachodu, proste ideologiczne reguły i chęć zdobywania nowych terenów dla Allaha.

Trzecia refleksja także jest dość oczywista. Otóż kolejne zamachy uświadamiają, że teza o tym, że wszystkie religie są równe (równie dobre, równie prawdziwe, równie prowadzące do Boga, albo równie złe czy zbrodnicze) jest fałszywa. Nie istnieje taka równość, tak jak nie istnieje identyczna struktura religii. To, co dla chrześcijan jest oczywiste, że religia nie jest ideologią, to dla muzułmanów wcale takie nie jest. Rozdział państwa i Kościoła, fundamentalny dla katolików, nie jest oczywisty dla prawosławnych (choć to przecież nadal chrześcijanie), a jest w ogóle niedopuszczalny dla muzułmanów. Dla nich religia i polityka, religia i ideologia się łączą w jedną całość. I nie ma rozdziału między tym, co polityczne i tym, co religijne. Jest też fałszywe, z czysto racjonalnego punktu widzenia, twierdzenie, że jeśli wykluczyć z islamizmu ideologię i zostawić samą religię islamu, to będzie ona piękną apologią pokoju i miłości. Sama postać Mahometa temu przeczy, a poza tym nie da się z islamu wykluczyć życia społecznego, budowania państwa i polityki. One są w niego wpisane. Rozdział tych aspektów byłby w istocie zniszczeniem islamu, zastąpieniem go jakaś nową religią, i zdradą Mahometa.

I na koniec smutna refleksja o debacie na temat zamachów. Otóż ona wciąż pokazuje, że lewica i liberałowie, a także część politycznie poprawnej prawicy nie jest w stanie wyzwolić się ze schematów. To dlatego każda próba wskazania na religijne, islamskie źródła przemocy jest uznawana za rasizm i ksenofobię (choć, jako żywo islam nie jest ani rasą, ani narodowością), a także nienawiść. A wszystko to w sytuacji, gdy choć Europejczycy są mordowani przez wyznawców islamu, to niemała część europejskich elit – tak politycznych, jak i medialnych – nadal walczy głównie z chrześcijanami i konserwatywną prawicą. Absurd? Może, ale czasem kiedy Bóg chce kogoś pokarać, to odbiera mu rozum. Czy nie tak jest teraz z elitami Europy?

Tomasz P. Terlikowski