Czy Kościół jest przeciw rodzicom?

 

Kościół jest przeciw bezdzietnym małżeństwom i rodzicom, którym urodziły się dzieci metodą in vitro. Ilość oskarżeń tego typu, które można znaleźć w internecie, ale i w mediach, jest ogromna. „Hierarchowie kościoła katolickiego wypowiadają się mediach i poprzez listy do wiernych używając języka pełnego nienawiści i kłamstw, nazywając rodziców dzieci poczętych in vitro mordercami, a osoby dotknięte chorobą niepłodności oskarżają o rozwiązłość seksualną” – oznajmiają autorzy strony proinvitro.pl. Natomiast kobiety składające świadectwa na tej stronie idą jeszcze dalej. „(…) przerażeniem napawa mnie to, co na swój temat (czyli osoby, którą dotknęła choroba niepłodności) słyszę z ust kościoła katolickiego i innych ludzi, którzy nie mają pojęcia o chorobie niepłodności. (…) nie jesteśmy państwem wyznaniowym. A jednak usilnie chce się nam narzucić stanowisko tylko jednej strony czyli kościoła. W końcu nas 'niepłodnych' są tylko 3 miliony, a kto by się przejmował taką małą liczbą. Tak łatwo wydaje się osądy o nas 'niepłodnych' ludziom, którzy problemu niepłodności mieli szczęście nie doświadczyć. Robi się z nas potworów, straszy się nami ludzi 'płodnych'. A my jesteśmy tak naprawdę zwykłymi ludźmi. Musimy walczyć z chorobą, ale i z nietolerancją. Z obelgami jakie padają pod naszym adresem” [pisownia oryginalna – przyp. red.] – przekonuje Ewelina.


/


Inna autorka z tego samego forum odwołuje się wprost do Pana Boga, by dowodzić, jak zły i nie rozumiejący ludzi z problemem niepłodności jest Kościół katolicki. „Gdy słyszę jak biskupi grzmią o «wyjątkowym charakterze aktu służącego przekazywaniu życia» i podkreślają, że in vitro pozbawia dziecko tego godnego początku, to zastanawiam się dlaczego in vitro narusza według nich tę godność człowieka? I jestem pewna, że żadna z tych osób nie ma pojęcia, jak wielkim przeżyciem jest chwila, gdy uda się zapłodnić komórki, gdy wreszcie kobieta dostanie je pod swe serce. Ty Boże wiesz, byłeś przy mnie, gdy to się stało, trzymałeś mnie za rękę, razem płakaliśmy ze wzruszenia, ja to czułam, czułam twoją obecność, dodawałeś mi wiary i nadziei, obdarzyłeś miłością. Byłeś przy mnie, gdy w jednej ręce trzymałam różaniec modląc się, żeby nasze dwa piękne zarodki szczęśliwie się zagnieździły i zostały pod moim sercem na kolejne 9 miesięcy. Byłeś ze mną, gdy przez kolejne dwa tygodnie modliłam się, codziennie prosząc o dar życia dla moich dzieci. Byłeś świadkiem naszej miłości, mojej, mojego męża, i miłości do naszych przyszłych dzieci. Byłeś, gdy z lękiem, niepokojem, ale i wielką nadzieją czekaliśmy na wynik testu. Czytam «Dziecko powinno być owocem miłości małżeńskiej. Natomiast jeżeli pójdziemy do sklepu i kupimy sobie plemnik i komórkę jajową, to nie można mówić o życiu, które rodzi się w akcie miłości. Tam miłości nie ma. Tam jest handel». Boże ty wiesz, jak te słowa są okrutne i fałszywe. Dobrze wiesz, że takie słowa mogą paść tylko z ust tych, którzy nie rozumieją, czym po prostu jest miłość” – oznajmia Pineska.

 

Poprzestańmy na tych świadectwach. To na tego rodzaju wypowiedzi najczęściej powołują się posłowie, politycy, publicyści, którzy wyjaśniają, dlaczego odrzucają stanowisko Kościoła, i dlaczego zamierzają promować zapłodnienie pozaustrojowe. Dla nich liczy się szczęście rodziców, spełnienie ich pragnień, których Kościół nie chce zrozumieć. „Od lat wykonuje się u nas zabiegi in vitro. Kościół nie powinien wykluczać rodziców ani dzieci, które przyszły na świat na skutek tej metody. Nie wygra z postępem w medycynie i ludzką potrzebą posiadania dziecka. Trudno komuś odmówić prawa do szczęścia” – przekonywała Katarzyna Piekarska, nie do końca wprost udowadniając, że Kościół jest przeciwko ludzkiemu szczęściu.

 

Nie należy lekceważyć powyższego zarzutu, zwyczajnie uznając, że jest on elementem skutecznej retoryki. Kryje się w nim bowiem istotna prawda, nie tyle o stosunku Kościoła do zapłodnienia pozaustrojowego, ile o rozumieniu moralności czy człowieczeństwa, jakie właściwe jest dla współczesności. W skrócie owo myślenie można podsumować następująco: jeśli czegoś pragnę, to po prostu mi się to należy, a każdy, kto występuje przeciwko realizacji tego pragnienia, jest przeciwko mnie. Przy takim myśleniu Kościół w sposób oczywisty występuje przeciw niepłodnym małżeństwom (ale także parom czy nawet jednostkom), ponieważ odmawia im prawa realizacji ich pragnień. I dlatego, żeby udowodnić, jakie jest stanowisko Kościoła – nie jest on przeciwny niepłodnym parom, choć rzeczywiście jest przeciwny pewnej metodzie realizacji ich pragnień – nie wystarczy przytoczenie stosownych dokumentów, w których biskupi czy teologowie podkreślają, że rozumieją dramat bezpłodności i współczują małżeństwom. Dla osób myślących w sposób współczesny są to tylko słowa, które mają osłodzić mocne twierdzenie, że in vitro jest niemoralne. Do rozprawienia się z tym przekonaniem trzeba świadomości, że taki styl myślenia jest nieprawdziwy, nie pozwalający zbudować spójnej moralności, a przede wszystkim narusza fundamenty człowieczeństwa.

 

Zacznijmy zatem od twierdzeń podstawowych. Moralność nie wyrasta z pragnień. Z faktu, że jakieś pragnienie jest naturalne czy wręcz dobre (a pragnienie posiadania dzieci jest pragnieniem bardzo dobrym), nie wynika, że każda metoda zaspokojenia tego pragnienia jest również dobra. I żeby to zrozumieć, wystarczy posłużyć się prostym przykładem. Dobrym i zrozumiałym pragnieniem jest w przypadku mężczyzny pragnienie posiadania kobiety. Ale żeby owo pragnienie mogło się zrealizować w sposób moralny, konieczna jest zgoda tej kobiety i publiczna deklaracja woli założenia z nią rodziny. Jeśli zaś mężczyzna realizuje swoje pragnienia bez zgody wybranki albo bez wyrażenia woli życia z nią, to… jego działania są złe moralnie. Albowiem oceniamy nie tyle same pragnienia, co działania i ich skutki. A te tak w przypadku gwałtu, seksu pozamałżeńskiego (przy pełnej świadomości różnic) czy wreszcie zapłodnienia in vitro są złe. To zło zaś widać, nawet jeśli nie przyjmujemy etyki katolickiej czy systemu etycznego wyrastającego z etyk klasycznych, ale również wówczas, gdy akceptujemy wyłącznie etykę utylitarystyczną czy przyjmujemy liberalny punkt widzenia, w którym dopuszczalne jest wszystko, co pozwala mi realizować własną wolność i jednocześnie nie naruszać wolności albo praw innych.

 

Procedura in vitro łamie nawet tę – najbardziej liberalną – z zasad, gdyż w jej trakcie nie tylko naruszane jest prawo do życia konkretnych osób (statystycznie dla poczęcia jednego dziecka tą metodą trzeba poświęcić około dwudziestu innych), ale także łamie się prawo do poczęcia w najlepszych z możliwych warunkach czy nawet (w przypadku procedury zapłodnienia heteronomicznego, czyli materiałem genetycznym spoza małżeństwa) do poznania własnej tożsamości genetycznej. Wszystko to razem sprawia, że owej techniki nie da się usprawiedliwić twierdzeniem, że nie narusza ona niczyich interesów i jest realizacją prawa do szczęścia jednostki. Tym ostatnim może jest, ale łamiąc istotne prawa innych, powinna być zakazana z czysto liberalnych przesłanek. Jeśli zaś przyjmujemy bardziej skomplikowane systemy etyczne, to istnieją także inne powody, dla których zapłodnienie in vitro powinno zostać uznane za niemoralne i szkodliwe – również dla samych rodziców. Najistotniejszą z przyczyn jest to, że omawiana metoda rozbija fundamentalną jedność aktu miłości, który jest zarówno sposobem wyrażania miłości, jak i prokreacją. Metoda zapłodnienia in vitro niszczy zatem pełną jedność małżonków i szkodzi ich własnej miłości. I właśnie z tego to powodu – opowiadając się za pełnią ludzkiego szczęścia (które niekiedy przejawia się przez krzyż) – Kościół sprzeciwia się in vitro. Na krótką metę może ono dostarczyć szczęścia, ale po pierwsze sposób jego osiągania jest niegodziwy (wiąże się ze śmiercią niewinnych istot ludzkich), a po drugie niszczy pełną jedność małżeństwa. Przypominając o tym, ludzie Kościoła w rzeczywistości – choć może na pierwszy rzut oka tego nie widać – starają się służyć małżeństwu (także bezpłodnemu) przez ostrzeganie przed wszystkimi skutkami ich decyzji.

 

Czy Kościół jest przeciwko dzieciom poczętym metodą in vitro?

 

Przytoczone powyżej argumenty pokazują również, że Kościół nie tylko nie występuje przeciwko dzieciom poczętym w ramach procedury in vitro, ale nawet jest jednym z nielicznych obrońców ich praw. A walka ta dotyczy nie jedynie tych, którym dane zostało się narodzić, lecz wszystkich, które zostały poczęte w trakcie procedury zapłodnienia pozaustrojowego. Każde z nich ma prawo tak do życia, jak i do poczęcia w godziwych warunkach oraz do wiedzy o swoich biologicznych rodzicach. Wszystkie te prawa są zaś naruszane w trakcie zapłodnienia in vitro. To zatem popieranie tej procedury oznacza w istocie występowanie przeciwko dzieciom poczętym metodą in vitro i ich fundamentalnym prawom. Kościół natomiast, ostro i jednoznacznie występując przeciw samej metodzie in vitro, jest ostatnim obrońcą tych dzieci, który chce i potrafi bronić ich praw przed ich własnymi rodzicami.

 

Stąd trudno inaczej niż wierutną bzdurą, a w istocie ordynarnym kłamstwem, określić stwierdzenia, że Kościół odrzuca dzieci pochodzące z zapłodnienia in vitro, czy też odmawia im duszy. A takie zarzuty – mimo że wydawałoby się to zupełnie niemożliwe – także są formułowane w mediach. „Agnieszkę Sadłowską z Warszawy – najbardziej boli język, jakim Kościół mówi o dzieciach z próbówki. Boli ją, gdy słyszy, że nie mają duszy albo są podobne do Frankensteina” – piszą Marlena Mistrzak i Renata Kim w tygodniku „Wprost”. I ów ból byłby całkowicie zrozumiały, gdyby nie fakt, że ksiądz przy zdrowych zmysłach i mający choćby minimalne pojęcie o katolickim rozumieniu duszy nie może powiedzieć niczego takiego, co wkładają mu w usta rodzice dzieci z zapłodnienia in vitro. Nie może, ponieważ nie ma nikogo takiego jak człowiek bez duszy. Jeśli człowiek istnieje, żyje – to oznacza to, że ma duszę. Bez niej go nie ma. „Pojęcie dusza często oznacza w Piśmie świętym życie ludzkie lub całą osobę ludzką. Oznacza także to wszystko, co w człowieku jest najbardziej wewnętrzne i najwartościowsze; to, co sprawia, że człowiek jest w sposób najbardziej szczególny obrazem Boga: »dusza« oznacza zasadę duchową w człowieku. (…) Jedność ciała i duszy jest tak głęboka, że można uważać duszę za »formę« ciała; oznacza to, że dzięki duszy duchowej ciało utworzone z materii jest ciałem żywym i ludzkim; duch i materia w człowieku nie są dwiema połączonymi naturami, ale ich zjednoczenie tworzy jedną naturę” – podkreśla Katechizm Kościoła Katolickiego. Prawda ta odnosi się do każdego człowieka, niezależnie od sposobu jego poczęcia. „Kościół naucza, że każda dusza duchowa jest bezpośrednio stworzona przez Boga, nie jest ona »produktem« rodziców” – można przeczytać w Katechizmie. Jeśli zatem dzieci z zapłodnienia in vitro żyją, to mają duszę. I jakoś nie chce mi się wierzyć, by jakikolwiek ksiądz o tym nie wiedział. Co więcej tak mocna obrona „nadliczbowych zarodków” związana jest z faktem, że większość teologów katolickich, a także filozofów wyznaje obecnie doktrynę animacji bezpośredniej – w dużym uproszczeniu oznacza to, że dusza zostaje wcielona w ciało już w momencie poczęcia, a nie na jakimś późniejszym etapie. Każdy z zapłodnionych zarodków jest więc już człowiekiem i posiada własną nieśmiertelną duszę, o którą również trzeba się zatroszczyć…

 

Czy przystąpienie do in vitro wyłącza ze wspólnoty Kościoła?

 

Obawiam się, że rodzice i dziennikarze dorabiają sobie ideologię do zupełnie innego faktu. A jest nim proste i jasne stwierdzenie, że nie jest łatwo udzielić chrztu dziecku pochodzącemu z zapłodnienia pozaustrojowego. Problemem nie jest jednak ono samo, ale jego rodzice. Chrzest jest udzielany bowiem niemowlęciu w wierze jego rodziców, czyli z nadzieją, że przekażą oni swojemu dziecku to, co sami posiadają. Przystąpienie do programu in vitro jest zaś poważnym wykroczeniem wobec wiary i moralności głoszonej przez Kościół, jest grzechem ciężkim, który wyłącza ze wspólnoty Kościoła. I jeśli rodzice nie chcą podjąć pokuty, jeśli nie widzą w tym, co zrobili, grzechu i zła, to trudno uwierzyć, aby mieli ochotę wychować swoje dziecko w wierze, której nie wyznają. Ze względu natomiast na ten istotny brak nie można udzielić dziecku chrztu. Jednak – to trzeba niezwykle mocno powiedzieć – ta decyzja nie jest skierowana przeciwko rodzicom, ale w istocie jest ich obroną. Chrzest nie jest czynnością magiczną, lecz wprowadzeniem do wspólnoty Kościoła i związaną z tym odpowiedzialnością rodziców. Oni za to, czy wychowają swoje dziecko w wierze, czy nie, czy podejmą trud jego wychowania do spotkania z Bogiem, czy też nie – będą odpowiadać na Sądzie Ostatecznym przed Bogiem. Jeżeli zatem nie widać możliwości, żeby rodzice dziecka z zapłodnienia pozaustrojowego chcieli i byli w stanie wychować dziecko w wierze, to trzeba ich samych chronić przed jeszcze większymi konsekwencjami ich własnych decyzji, które nie wynikają z wiary, a ze zwyczaju. Odmawiając chrztu dziecku (nie zawsze i nie wszędzie, o czym też trzeba pamiętać), Kościół nie tyle odrzuca rodziców (czy dzieci), ile wzywa ich do nawrócenia i pokuty. Jeśli natomiast zdecydują się oni na rewizję swojego postępowania, to – jak nauczał tego Mistrz z Nazaretu – zostaną przyjęci do wspólnoty i będą mogli czynnie uczestniczyć w jej życiu. Potrzebne jest tylko nawrócenie i zmiana swojej postawy. Ta zmiana oznacza zaś przede wszystkim jasne uznanie, że chociaż dzięki in vitro udało się spełnić marzenia, to jest to metoda obiektywnie zła, a decyzje z nią związane były grzechem.

 

To jest fragment książki „Robienie dzieci. Terlikowski śmiało o in vitro”. Wydanaj właśnie nakładem wydawnictwa Polwen