Jeszcze kilka lat temu można było spokojnie pisać o miękkim prześladowaniu chrześcijan tylko w odniesieniu do Europy zachodniej. Jednak powoli podobne czasy nastają także w Polsce. Posłowie muszą tłumaczyć się z tego, że bardziej wierzą Biblii niż „Gazecie Wyborczej”, premier zapowiada „rozwiązanie kwestii konserwatystów w PO” (aż dziw, że nie mówi o rozwiązaniu „ostatecznym”), a media z gorliwością godną lepszej sprawy zajmują się wyszukiwaniem krzyży w szkołach i „bohaterów”, którzy chcą je zdejmować. Jeśli do tego dodać medialne i sądowe nagonki na Kościół, księży, ale także ludzi, którzy bronią opinii katolickiej, to obraz staje się pełny.

 

Oczywiście trudno to porównywać do prawdziwych prześladowań, choćby z czasów komunizmu. W niczym nie zmienia to jednak tego, że jako chrześcijanie jesteśmy wezwani do walki w tych sprawach. Mamy obowiązek nie tylko wspierać je modlitwą, ale także otwarcie głosić nasze poglądy, bronić ich i manifestować je. Nie ma powodów, by udawać, że białe jest czarne, mężczyzna kobietą, a aborcja zabiegiem. Nie można się zgodzić na nieustanne atakowanie Kościoła. Trzeba powiedzieć stop. Owszem można za to zapłacić obśmianiem, medialną nagonką czy procesem. Ale jeśli teraz nie zatrzymamy akcji propagandowej, to za lat kilka będą nas wsadzać do więzień za obronę życia (bo to przecież sprzyja terroryzmowi, jak napisał jeden z amerykańskich ekspertów) i skazywać na mieszkanie w kontenerach za homofobie (to znaczy wierność nauczaniu Pisma Świętego). I nie oszukujmy się, że to w Polsce niemożliwe. Wiele rzeczy się takimi wydawało, a mamy je obecnie zaprezentowane w świetle reflektorów. Działajmy odważnie już teraz.

 

Tomasz P. Terlikowski