Ten ludzki aspekt posługi Benedykta XVI jest, chyba najbardziej widoczny, w ostatnich dniach. Teraz widać doskonale, że ten Boży Siłacz, Wojownik Pański, pokładał zaufanie jedynie w łasce Pana, w modlitwie wiernych, i sam siebie uważał za słabego, zwyczajnego, człowieka, który niesiony jest tylko modlitwą wiernych i zaufaniem do Pana. Ale – jeśli ponownie wczytać się w przemówienia, apele, prośby papieża, to okaże się, że ten element ślepego zaufania i oparcia się nie na własnej ludzkiej słabości, ale na łasce Pana, był tam obecny od samego początku pontyfikatu. Od pierwszych wypowiedzi, o miotanej falami „łodzi Kościoła”, która potrzebuje sternika, czy od gorącej prośby o modlitwę, by pasterz nie uląkł się wilków. - Módlcie się za mnie, żebym nie bał się wilków, które przychodzą do owczarni Chrystusowej – mówił na początku pontyfikatu Ojciec święty. I przez dziewięć lat swojego pontyfikatu papież wziął się za bary z wilkami, które wtargnęły do owczarni, często w przebraniu owiec.

 

Wypędzić wilki z Owczarni

 

Zaczęło się od niezwykle ostrej reakcji na zaniedbaną w ostatnich latach pontyfikatu– z winy współpracowników – Jana Pawła II, kwestię skandali seksualnych. Benedykt XVI nie tylko zakończył żenującą sprawę założyciela Legionistów Chrystusa, ale też wprowadził jasne procedury, wedle których miano załatwiać wszystkie problemy związane z molestowaniem seksualnym przez duchownych. A później czuwał, by zasady te były respektowane, i by winni ich łamania ponosili konsekwencje. Ze stanu kapłańskiego usuwani więc byli nie tylko pedofile, ale także duchowni (a nawet biskup), których władze cywilne skazały jedynie na kary w zawieszeniu za posiadanie pornografii dziecięcej.

 

Oczyszczanie Kościoła z deprawatorów nie ograniczyło się jednak wyłącznie do pedofilów, ale stało się częścią ofensywy przeciwko gorszycielom w ogóle. Benedykt XVI poszedł na wojnę także z gejowskim lobby, które w Kościele – by posłużyć się celnym określeniem ks. prof. Dariusza Oko – przyjęło postać „homoherezji”. I w tej sprawie również papież czuwał nad tym, by jasne dokumenty Kościoła zakazujące wyświęcania na kapłanów osób o skłonności homoseksualnej były respektowane.

 

A wyegzekwowanie tych decyzji wcale nie było łatwe. Kościół na Zachodzie przyjął decyzję Stolicy Apostolskiej (której uchwalenie też zajęło wiele lat) z ogromną rezerwą, a część hierarchów czy rektorów seminariów zajęła się nie tyle jej wcieleniem w życie, ile... rozmywaniem czy wręcz kwestionowaniem. „Najbardziej otwarcie rewolcie przeciw papieżowi i Kościołowi przewodzą niektórzy jezuici ze Stanów Zjednoczonych, którzy jawnie się im sprzeciwiają i ogłaszają, że wbrew powyższym postanowieniom nadal będą przyjmować kleryków o skłonnościach homoseksualnych, a nawet specjalnie ich do siebie zapraszają” - pisał o tym w 63 numerze „Frondy” ks. Dariusz Oko. Nie brakowało też biskupów, którzy – już bez ostentacji – ignorowali instrukcję. Część z nich zostało już jednak odwołanych, i to z osobistej interwencji Benedykta XVI, który miał pełną świadomość, że homositwa czy krycie pedofili zaciemnia obraz pięknego Kościoła.

 

Główny wróg, czyli relatywizm

 

Antropologiczny (a nie prawny, jak to się niekiedy sugeruje) spór o kapłaństwo i dostęp do niego osób homoseksualny, wpisuje się w szerszą debatę nad poznawalnością świata czy istnieniem obiektywnej prawdy (także prawdy o męskości, kapłaństwie czy homoseksualizmie). I to właśnie ta debata, a konkretniej spór z relatywizmem był najważniejszym bojem Benedykta XVI, od czasów gdy był jeszcze tylko wykładowcą teologii. Jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary i papież rozpoczął zaś niezwykle odważną walkę z dyktaturą relatywizmu, która jest próbą zniszczenia wolności sumienia i wyznania, i zastąpienia tradycyjnych religii nową religią globalnego relatywizmu.

 

„Szerzy się na nowo nietolerancja – to całkiem wyraźne. Istnieją ustalone normy myślenia, które mają być narzucone wszystkim. Są one ogłaszane w formie tak zwanej negatywnej tolerancji. Dobrym przykładem jest stwierdzenie, że z powodu negatywnej tolerancji nie może być znaku krzyża w budynkach publicznych. W gruncie rzeczy przeżywamy w ten sposób zniesienie tolerancji, gdyż oznacza to, że religia, że wiara chrześcijańska nie może wyrażać się w sposób widzialny. Gdy na przykład w imię tolerancji chce zmusić się do tego, by zmienił swoje poglądy na temat homoseksualizmu czy święceń kobiet, to znaczy, że Kościół nie może już zachować swojej tożsamości, i że jakaś abstrakcyjna negatywna religia, staje się tyrańską normą, za którą musi podążać każdy. (…) W rzeczywistości jednak rozwój ten coraz wyraźniej prowadzi do nietolerancyjnego roszczenia nowej religii, która ogłasza pretensje do powszechnej obowiązywalności” - przestrzegał Benedykt XVI w wywiadzie rzece „Światłość świata”.

 

Słowa te były jednak nie tylko refleksją intelektualisty, ale także mocnym wezwaniem do walki, jakie kierował papież do chrześcijan. Naszym zadaniem nie jest bierne przyglądanie się triumfom relatywizmu, ale zdecydowane głoszenie Jezusa Chrystusa i Prawdy Jego Ewangelii, a także odważne przeciwstawianie się antyludzkim i antyreligijnym trendom współczesności. Sam Benedykt XVI dał przykład tego, jak to robić, odważnie pokazując, że jednym z największych zagrożeń dla współczesności pozostaje ideologia gender, kwestionująca różnicę między kobiecościa a męskością i tym samym niszcząc rodzinę.

 

Sprzeciw wobec tej ideologii, ale także wobec aborcji, eutanazji, jest wyrazem bycia chrześcijaninem. „Rzeczywiście współczesne społeczeństwo poddaje chrześcijanina wielu próbom, i dotykają one życia osobistego i społecznego. Nie łatwo jest podjąć decyzję bycia wiernym w chrześcijańskim małżeństwie, praktykować miłosierdzie w życiu codziennym, pozostawić miejsce na modlitwę i ciszę wewnętrzną. Nie jest łatwo publicznie przeciwstawić się wyborom, które wielu uważa za oczywiste, jak aborcja w przypadku "niepożądanej ciąży", eutanazja w przypadku poważnych chorób, lub selekcji embrionów w celu zapobiegania chorobom dziedzicznym. Nieustannie obecna jest pokusa, by pomijać swoją wiarę, a nawrócenie staje się odpowiedzią Bogu, która zawsze musi być potwierdzona wiele razy w życiu” - powiedział Benedykt XVI podczas audiencji generalnej w Watykanie, która odbyła się 13 lutego 2013 roku, już po ogłoszeniu decyzji o rezygnacji z urzędu papieskiego. Te mocne słowa są niejako testamentem, jaki pozostawia nam Ojciec święty.

 

Prawdziwy duch Soboru i jedność Kościoła

 

I wreszcie sprawa ostatnia (choć listę bojów Ojca Świętego można by ciągnąć jeszcze długo), to niezwykłe zaangażowanie – często wbrew opinii Kurii Rzymskiej i niemałej części teologów – na rzecz autentycznego, a nie tylko deklaratywnego ekumenizmu. Benedykt XVI, choć często określany mianem konserwatywnego, zrobił dla prawdziwego dialogu i budowania jedności o wiele więcej, niż wielu z tych, którzy chodzi obecnie w glorii ekumenistów. W odróżnieniu od nich, on bowiem wskazywał na realne problemy (tak było w przypadku Wspólnej Deklaracji o Usprawiedliwieniu, gdzie uwagi kard. Ratzingera realnie wskazywały źródła problemów i pozostających rozbieżności) i pokazywał jak je rozwiązać.

 

Benedykt XVI, i to jest także jego ogromna zasługa, mocno przypomniał katolickim ekumenistom, że celem ich działania nie ma być dialog dla samego dialogu czy zawieranie wyznaniowych kompromisów, ale powrót braci odłączonych do jedności z biskupem Rzymu. I tak się stało w przypadku wielu wierzących anglikanów, którzy teraz mogą cieszyć się pełnią życia Kościoła, a jednocześnie zachowywać własne tradycje liturgiczne czy – częściowo – teologiczne. Obecny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, już teraz sugeruje, że podobną propozycję można skierować do luteranów, którzy chcieliby odzyskać jedność z biskupem Rzymu i trwać już w pełni w Kościele Chrystusowym.

 

Odzyskanie ekumenizmu w katolickim sensie tego słowa jest zresztą częścią szerszego procesu budowania poprawnej hermeneutyki Soboru Watykańskiego II. Benedykt XVI mocno przypomina bowiem, że jego nauczanie trzeba włączyć w całość tradycji Kościoła, a nie spoglądać na nie, jak na jakąś rewolucję. Kościółl przed i po Soborze, to ten sam Kościół, jeden święty, powszechny i apostolski. Ten sam i taki sam, choć otwierający się na nowe wyzwania i problemy. Hermeneutyka taka umożliwiła – nie zakończone sukcesem z winy Bractwa – rozmowy z Bractwem Kapłańskim św. Piusa X i przywrócenie równych praw staremu obrządkowi w Kościele.

 

Wszystkie te elementy, walki boje, a przede wszystkim głęboka teologia i duchowość, jaką pozostawił nam Benedykt XVI pozwalają określić jego pontyfikat wielkim. Kto wie, czy nie na miarę Piusa X. To zresztą ogromny dar dla Kościoła, że ostatnie pontyfikaty – choć tak różne – są tak pełne wielkości i świętości. W ten sposób wyraźnie Bóg przygotowuje nas do trudnych czasów, do nowych prześladowań i do wielkiej walki z dyktaturą relatywizmu.

 

Tomasz P. Terlikowski