Zacznę od tego, co w dokumencie tym zachwyca. Jest w nim wiele, typowej dla papieża Franciszka, duszpasterskiej metody głoszenia trudnych niekiedy prawd, a także przypominania oczywistości w nowej formie. Tak jest, gdy papież opisuje piękno stanu błogosławionego. „Ciąża to trudny okres, ale jest to również czas wspaniały. Matka współpracuje z Bogiem, aby dokonał się cud nowego życia. (...) Każda kobieta uczestniczy w „tajemnicy stworzenia, odnawiającej się w ludzkim rodzeniu”. Jak mówi Psalm: „Ty utkałeś mnie w łonie mej matki” (139 [138], 13). Każde dziecko kształtujące się w łonie swej matki jest owocem odwiecznego planu Boga Ojca i Jego wiecznej miłości: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię” (Jer 1, 5). Każde dziecko jest w sercu Boga od zawsze, a w chwili gdy jest ono poczęte, wypełnia się odwieczne marzenie Stwórcy. Pomyślmy, jak wiele znaczy embrion od chwili swego poczęcia. Trzeba na niego patrzeć z tym samym spojrzeniem miłości Boga, które widzi dalej, niż tylko to, co widoczne dla oczu” - wskazuje papież.

Wraz z postępem w nauce można dziś wcześniej poznać, jaki kolor włosów będzie miało dziecko i na jakie choroby może w przyszłości cierpieć, ponieważ wszystkie cechy somatyczne tej osoby są wpisane w jej kodzie genetycznym już w stadium embrionalnym. Jednak tylko Ojciec, który je stworzył zna je w pełni. Tylko On zna to, co jest najcenniejsze, co najważniejsze, bo On wie, kim jest to dziecko, jaka jest jego najgłębsza tożsamość. Matka, która nosi je w swym łonie, musi prosić Boga o światło, aby dogłębnie poznać swoje dziecko i oczekiwać, jakim jest naprawdę. Niektórzy rodzice uważają, że ich dziecko nie przychodzi w najlepszym momencie. Muszą prosić Pana, aby ich uzdrowił i umocnił, żeby mogli w pełni zaakceptować to dziecko, aby mogli go oczekiwać całym sercem. Ważne, aby dziecko czuło się oczekiwanym. Nie jest ono dodatkiem lub rozwiązaniem osobistego niepokoju. Jest to istota ludzka o ogromnej wartości i nie może być wykorzystywane dla osobistych korzyści. Nie jest zatem ważne, czy to nowe życie będzie tobie odpowiadało, czy też nie, czy posiada cechy, które się tobie podobają, czy też nie, czy odpowiada twoim planom i marzeniom” - uzupełnia i apeluje do kobiet, by nie pozwoliły, „aby lęki, obawy, komentarze innych osób lub problemy przygasiły szczęście bycia narzędziem Boga, aby wnieść na świat nowe życie". (par. 168, 170-171).

Ważnym i pięknym świadectwem duszpasterskiego wyczucia papieża jest także fragment, w którym Franciszek wskazuje, dlaczego małżeństwo i rodzina może stać się inspiracją dla kapłanów czy zakonników. „Istnieje niebezpieczeństwo, że celibat stanie się wygodną samotnością, która daje swobodę niezależnego poruszania się, zmiany miejsca, zadań i decyzji, dysponowania własnymi pieniędzmi, spotykania się z różnymi osobami, zależnie od ich atrakcyjności w danej chwili. W takim przypadku jaśnieje świadectwo małżonków. Osoby powołane do dziewictwa mogą znaleźć w niektórych małżeństwach wyraźny znak wielkodusznej i niezachwianej wierności Boga wobec swego przymierza, co może pobudzać ich serca do bardziej konkretnej i ofiarnej dyspozycyjności. Są bowiem małżonkowie, którzy dochowują wierności, gdy współmałżonek staje się fizycznie niemiły lub gdy nie spełnia ich potrzeb, pomimo wielu okazji zachęcających ich do niewierności lub porzucenia go. Kobieta może opiekować się chorym mężem i tam, przy krzyżu, na nowo mówi „tak” miłości aż do śmierci. W takiej miłości objawia się w olśniewający sposób godność osoby, godność jako odbicie miłości, ponieważ właściwością ofiarnej miłości jest kochać bardziej, niż jest się kochanym. Możemy również zauważyć w wielu rodzinach zdolność do ofiarnej i czułej służby wobec dzieci trudnych, a nawet niewdzięcznych. Czyni to takich rodziców znakiem bezinteresownej i dobrowolnej miłości Jezusa. Wszystko to staje się dla ludzi żyjących w celibacie zachętą, aby przeżywali swoje poświęcenie dla królestwa Bożego z większą hojnością i dyspozycyjnością” - zaznacza Franciszek. I warto się wczytywać w te jego słowa.

Poza tymi rozważaniami adhortacja zawiera jednak także próbę zdefiniowania dyscypliny duszpasterskiej w odniesieniu do osób żyjących w sytuacjach nieregularnych. I trudno się temu dziwić, bowiem temu tematowi poświęcona była, znacząca część debat ojców synodalnych. Jeśli ktoś się spodziewał, że adhortacja „Amoris leatitia” rozstrzygnie spór rozpoczęty przez kard. Waltera Kaspera we wstępnym przemówieniu na spotkaniu kardynałów, to się pomylił. Prezcyzyjnej odpowiedzi brak.

Ten brak jasnych sformułowań, choć przez pewną część ortodoksyjnych komentatorów, uznany został za sukces, w istocie wcale nim nie jest. Wiele z sugestii Ojca świętego sugerować bowiem może istnienie drzwi, których nie ma. Zwolennicy zmian w doktrynie już to zresztą obwieścili, a część zwolenników ortodoksji także przyznało im rację. Nieostrość i nieprecyzyjność pewnych sformułowań pozostawia jednak, i to też trzeba uczciwie powiedzieć, możliwość jak najbardziej ortodoksyjnej interpretacji zapisów papieskiej adhortacji. Szczególnie, jeśli przyjmie się, co sugerują zarówno prefekt Kongregacji Nauki Wiary, jak i kard. Walter Brandmüller, podkreślają, że nowy dokument powinien być interpretowany wedle dotychczasowego nauczania Kościoła. Te jego zapisy, które dotyczą osób rozwiedzionych w ponownych związkach, nie mogą więc być interpretowane, jako dopuszczenie ich do Eucharystii. - To, co w oparciu o zasady wiary nie jest możliwe, jest niemożliwe także w pojedynczych przypadkach – mówił kardynał. - To jest katolicka nauka wiary, że zawarte zgodnie z prawem i skonsumowane małżeństwo nie może być rozwiązane przez żadną władzę na Ziemi, także przez Kościół – dodawał. Pomysłodawca zmiany prezentuje jednak zupełnie inne podejście. - Otwarto możliwości i to jest całkowicie jasne – oznajmił.

Ten dwugłos i zgoda na niego jest zresztą wpisana w samą adhortację. „… pragnę podkreślić, iż nie wszystkie dyskusje doktrynalne, moralne czy duszpasterskie powinny być rozstrzygnięte interwencjami Magisterium. Oczywiście, w Kościele konieczna jest jedność doktryny i działania, ale to nie przeszkadza, by istniały różne sposoby interpretowania pewnych aspektów nauczania lub niektórych wynikających z niego konsekwencji. Będzie się tak działo, aż Duch nie doprowadzi nas do całej prawdy (por. J 16, 13), to znaczy, kiedy wprowadzi nas w pełni w tajemnicę Chrystusa i będziemy mogli widzieć wszystko Jego spojrzeniem. Poza tym, w każdym kraju lub regionie można szukać rozwiązań bardziej związanych z inkulturacją, wrażliwych na tradycje i na wyzwania lokalne” - napisał Ojciec święty. I choć, w znaczeniu ogólnym, trudno się z tymi słowami nie zgodzić, to akurat w odniesieniu do tego dokumentu, oznaczają one zgodę na rozmaite interpretacje w kwestii „włączania” osób w nieuregulowanych związkach w życie Kościoła. W praktyce więc może to oznaczać, że po jednej stronie Odry osoby w ponownych związkach nie będą mogły – zgodnie z dotychczasową praktyką i doktryną przystępować do Komunii, a po drugiej – po rozeznaniu spowiednika, albo ogólnej decyzji biskupów – już tak. To zatem, co po jednej stronie Odry będzie grzechem ciężkim, po drugiej już nim nie będzie, a przynajmniej nie będzie tak traktowane. Sakrament po jednej stronie Odry będzie coś znaczył, a po drugiej już nie. A ostateczne decyzja zostanie złożona na barki spowiednika.

Istnieje oczywiście, i zawarta jest także w dokumencie, możliwość w pełni ortodoksyjnego postrzegania dokumentu. Tyle, że nie jest ona wyrażona wprost, i aby ją zachować, trzeba mocnego przylgnięcia do dotychczasowego magisterium Kościoła w zgodzie z logiką kontynuacji, a nie zerwania. W takiej sytuacji dyskusja dotyczyć będzie tylko i wyłącznie metod mocniejszej integracji osób rozwiedzionych w ponownych związkach, albo nawet odrzucających nauczanie Kościoła w pewnych kwestiach, a nie komunii dla nich. W dokumencie nie ma bowiem mowy o integracji poprzez Komunię, a jedynie o „dyscyplinie sakramentalnej”, która może być rozumiana rozmaicie. W takiej sytuacji będzie więc mogą o „dyskusji duszpasterskiej”, a nie o… zmianie dyscypliny i zmianie doktryny. Kapłan będzie więc mógł – w dialogu z penitentem – spokojnie powoływać się na doktrynę i podkreślać, że rozmawia, ale nic więcej zrobić nie może. Obecnie będzie to jednak dla niego, szczególnie w krajach, gdzie biskupi przyjmą inne stanowisko, trudniejsze.

Trudności interpretacyjne może budzić także – szczególnie w świetle nauczania św. Jana Pawła II, wyrażonego w encyklice „Veritatis splendor” - paragrafy 303-304. Warto je przytoczyć w całości.

Świadomi wagi konkretnych uwarunkowań, możemy dodać, że ludzkie sumienie powinno być lepiej włączone do praktyki Kościoła w niektórych sytuacjach, które obiektywnie odbiegają od naszego rozumienia małżeństwa. Oczywiście musimy zachęcać do dojrzałości sumienia światłego, uformowanego, któremu towarzyszy odpowiedzialne i poważne rozeznanie pasterza, i proponować coraz większe zaufanie do łaski. Sumienie może jednak uznać nie tylko to, że dana sytuacja nie odpowiada obiektywnie ogólnym postanowieniom Ewangelii. Może także szczerze i uczciwie uznać to, co w danej chwili jest odpowiedzią wielkoduszną, jaką można dać Bogu i odkryć z jakąś pewnością moralną, że jest to dar, jakiego wymaga sam Bóg pośród konkretnej złożoności ograniczeń, chociaż nie jest to jeszcze w pełni obiektywny ideał. W każdym razie pamiętajmy, że to rozeznawanie jest dynamiczne i zawsze powinno być otwarte na nowe etapy rozwoju i nowe decyzje pozwalające na zrealizowanie ideału w pełniejszy sposób.

Byłoby czymś małostkowym zatrzymywanie się, by rozważać jedynie, czy działanie danej osoby odpowiada, czy też nie jakiemuś prawu czy normie ogólnej, bo to nie wystarcza, by rozeznać i zapewnić pełną wierność Bogu w konkretnym życiu ludzkiej istoty. Gorąco proszę, abyśmy pamiętali o tym, czego uczy św. Tomasz z Akwinu i abyśmy uczyli się przyswajać to w rozeznaniu duszpasterskim: „Chociaż w ogólnych zasadach istnieje jakaś konieczność, to jednak im bardziej schodzi do szczegółów, tym łatwiej o uchybienia. [...] W dziedzinie postępowania, nie we wszystkich jest ta sama prawda lub poprawność działania, gdy chodzi o szczegóły, a tylko gdy chodzi o ogólne zasady. A i u tych, w których jest ta sama poprawność w poszczególnych sprawach, nie jest wszystkim znana w równym stopniu. [...] Im bardziej schodzi się w szczegóły, tym więcej mnoży się sposobów uchybienia”. To prawda, że normy ogólne stanowią pewne dobro, którego nigdy nie powinno się ignorować lub zaniedbywać, ale w swoich sformułowaniach nie mogą obejmować absolutnie wszystkich szczególnych sytuacji. Jednocześnie trzeba powiedzieć, że właśnie z tego powodu to, co stanowi część rozeznania praktycznego w obliczu konkretnej sytuacji nie może być podnoszone do rangi normy. To nie tylko doprowadziłoby do nieznośnej kazuistyki, ale zagroziłoby wartościom, które powinny być strzeżone ze szczególną starannością” - napisał papież Franciszek.

I choć w tych jego słowach nie ma wprost wyrażonej opinii, że normy pozostają pewnym ideałem, to wielu będzie je czytać w takim właśnie duchu. To jednak oznaczać będzie popadnięcie w sprzeczność z wcześniejszym nauczaniem Kościoła

Byłoby bardzo poważnym błędem wyciągać (...) wniosek, że norma, której naucza Kościół, sama w sobie jest tylko «ideałem», jaki należy następnie przystosować, uczynić proporcjonalnym, odpowiednim do tak zwanych konkretnych możliwości człowieka: według «bilansu różnych korzyści w tym zakresie». Jakie są jednak «konkretne możliwości człowieka»? I o jakim człowieku mowa? O człowieku opanowanym przez pożądanie, czy o człowieku odkupionym przez Chrystusa? Bowiem chodzi właśnie o to: o rzeczywistośćodkupienia dokonanego przez Chrystusa. Chrystus nas odkupił! Znaczy to, że obdarzył nas możliwością realizacji całej prawdy naszego istnienia; że wyzwolił naszą wolność spod władzy pożądania. Skoro więc odkupiony człowiek wciąż grzeszy, nie świadczy to o niedoskonałości Chrystusowego aktu odkupienia, ale o woli człowieka, chcącej wymknąć się łasce, jaka płynie z tego aktu. Przykazanie Boga jest na pewno proporcjonalne do zdolności człowieka, ale do zdolności człowieka obdarowanego Duchem Świętym; człowieka, który nawet jeśli zgrzeszył, zawsze może otrzymać przebaczenie i cieszyć się obecnością Ducha Świętego”. W tym kontekście otwiera się odpowiednia przestrzeń dla Bożego Miłosierdzia wobec grzechu człowieka, który się nawraca, oraz dla wyrozumiałości wobec ludzkiej słabości. Ta wyrozumiałość nie oznacza nigdy zniekształcenia ani zafałszowania miary dobra i zła w celu dostosowania jej do okoliczności. Podczas gdy bardzo ludzka jest postawa człowieka, który zgrzeszywszy uznaje swą słabość i prosi o przebaczenie winy, to nie sposób zgodzić się z rozumowaniem kogoś, kto z własnej słabości czyni kryterium prawdy o dobru, tak że może czuć się usprawiedliwiony przez samego siebie bez uciekania się do Boga i Jego miłosierdzia. Tego rodzaju postawa prowadzi do rozkładu moralności całego społeczeństwa, ponieważ podaje w wątpliwość obiektywność prawa moralnego w ogóle i neguje absolutny charakter moralnych zakazów, dotyczących określonych czynów ludzkich, a ostatecznie wprowadza zamęt w dziedzinę wszelkich sądów o wartościach. Należy raczej przyjąć przesłanie ewangelicznej przypowieści o faryzeuszu i celniku (por. Łk 18, 9-14). Celnik mógłby może znaleźć jakieś usprawiedliwienia dla popełnionych grzechów, które zmniejszałyby jego odpowiedzialność. Jednak w swojej modlitwie nie wspomina o nich, ale wyraża własną niegodność wobec nieskończonej świętości Boga: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!” (Łk 18, 13). Faryzeusz natomiast usprawiedliwił się sam, znajdując być może jakieś wytłumaczenie dla swoich uchybień. Stajemy w ten sposób wobec dwóch odmiennych postaw sumienia spotykanych u ludzi wszystkich czasów. Celnik stanowi przykład sumienia „skruszonego”, które jest w pełni świadome swojej natury i swoich niedostatków — jakiekolwiek mogłyby być ich subiektywne usprawiedliwienia — widzi potwierdzenie tego, że potrzebuje odkupienia. Faryzeusz natomiast, to przykład sumienia „zadowolonego z samego siebie”, żywiącego złudzenie, że może przestrzegać prawa bez pomocy łaski i przekonanego, że nie potrzebuje miłosierdzia” - pisał Jan Paweł II w encyklice „Veritatis splendor” (par. 103-104).

Pogodzenie obu tych perspektyw jest warunkiem koniecznym właściwego odczytania adhortacji „Amoris leatitia”. Każda inna droga będzie odejściem od nauczania katolickiego. I już tylko tych kilka uwag pokazuje, jak – wbrew pozorom trudny we właściwym odbiorze jest ten dokument. Jego czytelnik, jeśli chce pozostać wierny samemu Franciszkowi, musi podane w swobodnym tonie duszpasterskie uwagi, czytać w duchu całego nauczania Kościoła, a czasem także dokonywać uzgodnienia werbalnych sprzeczności w duchu Magisterium, a nie przeciw niemu.

Uwagi powyższe dotyczą, przede wszystkim, rozdziału ósmego, w których zawarte są wskazówki dla duszpasterzy. W innych miejscach można o wiele spokojniej rozkoszować się duszpasterskim stylem Franciszka i jego łagodną w formie, ale ostrą w treści obroną praw wiary Kościoła. Jednak, aby przeciwnicy jasnego nauczania Kościoła nie wykorzystali tego dokumentu do walki z nim, konieczne jest nieustanne przypominanie, że… jego całość należy interpretować w zgodzie z całym nauczaniem Kościoła. I Magisterium kolejnych papieży. Przyjęcie hermeneutyki zerwania oznacza zgodę na protestantyzację i anglikanizację Kościoła. Wielu by tego chciało i wielu będzie tak interpretować ten dokument. Wierzący ortodoksyjnie katolik nie może się jednak na to zgodzić.

Tomasz P. Terlikowski