„Żłobki to mit” – obwieścił właśnie Instytut Ordo Iuris, który na ten temat przygotował specjalny raport. Wynika z niego, że tak lansowana przez państwo opieka żłobkowa dla najmłodszych dzieci wcale nie jest szczytem marzeń dla większości rodziców. Nie przeczę, że instytucje te są potrzebne, są rodzice, dla których jest to ogromna pomoc, tyle że nie może być ona konkurencją dla matek. A mam wrażenie, że przez ostatnie parę lat tak właśnie było. Żłobek jako miejsce przyjazne dla dziecka, w którym uczy się i rozwija, kontra dom i mama, którym na rozwoju własnego dziecka nie zależy, gdzie dziecko się wyłącznie uwstecznia. Dlatego trzeba było zrobić wszystko, żeby przekonać tę matkę, że jest niekompetentna, na niczym się nie zna, a jej metody wychowawcze mogą co najwyżej dziecku zaszkodzić niż rozwinąć. Czy takie podejście nie jest obraźliwe dla kobiet, które przecież chcą dobra swojego dziecka? Mam wrażenie, że tak. I bardzo przeciwko temu protestuję. Tak jak protestuję przeciwko mitom, że w domu dziecko czas spędza wyłącznie przed włączonym telewizorem, niczego się nie uczy, niczego nowego nie poznaje, a jego umiejętności społeczne są żadne, podczas gdy w placówce uczy się tylko dobrych i potrzebnych rzeczy i umiejętności. Jest to co najmniej przesada, jeśli nie wierutne kłamstwo powielane przez tych, którzy rodzinę rozbijają od środka. Zabieranie najbliższej osoby tak małemu dziecku i lansowanie takiego modelu wychowawczego uważam za barbarzyństwo. Na naukę zachowań społecznych małe dziecko ma jeszcze czas. Zresztą jeśli dziecko ma rodzeństwo wszystko to dzieje się często spontanicznie. Dlatego trzeba inwestować w politykę prorodzinną, by rodziny chciały mieć więcej niż jedno dziecko. Jest to bowiem z korzyścią dla wszystkich, a już najbardziej dla dzieci.

Ale zanim ktoś dostrzegł ten problem, pieniądze budżetowe szły wyłącznie na żłobki. Pieniądze wydatkowane na ten cel wzrosły od 2011 r. dwukrotnie, ale opieka kolektywna wcale nie przełożyła się na wzrost dzietności” – przekonują eksperci Ordo Iuris. Dlatego też proponują, by zlikwidować program „Maluch”, w ramach którego dziecko w żłobku jest dotowane kwotą 1000 zł miesięcznie, a przeznaczyć te pieniądze na bezpośrednie wsparcie rodziców małych dzieci. Bo oto okazuje się, że spora grupa rodziców jest po prostu dyskryminowana. I ta, która odciąża państwo i sama opiekuje się swoimi dziećmi, ale też i ta, która wolałaby na przykład zatrudnić nianię albo powierzyć dzieci dziadkom, a nie posyłać do żłobka. Ci rodzice państwa nie interesują, a szkoda, bo dziecko, które do żłobka nie chodzi, chociażby statystycznie mniej choruje od dzieci żłobkowych, co też nie jest bez znaczenia dla budżetu państwa czy choćby pieniędzy pracodawcy. Dlatego też pomysł „bonu wychowawczego” jest jak najbardziej godny rozważenia, bo dopiero on daje rodzicom wolność wyboru, czy przeznaczą pieniądze na opiekę instytucjonalną, czy na inny rodzaj opieki.

Wbrew powielanym opiniom, szczególnie przez środowiska feministyczne, ale nie tylko, większość rodziców o żłobku nie marzy, a matki chcą same zajmować się swoimi dziećmi. Jak mówią, nie po to urodziły dzieci, żeby zaraz je oddawać do żłobka. Chcą się w macierzyństwie spełnić i po prostu towarzyszyć swoim dzieciom nie godzinę czy dwie dziennie, ale cały czas. Z raportu Ordo Iuris wynika, że ponad połowa matek w ogóle nie rozważała posyłania dziecka do żłobka, tylko sama chciała się w tym pierwszym okresie jego życia nim zajmować. Przypuszczam, że spora grupa rodziców, gdyby miała wybór, też malucha do żłobka by nie posłała, ale wyboru nie ma. Doświadczenia krajów, które postawiły na politykę prorodzinną, pokazują, że tak lansowana i dotowana opieka żłobkowa wcale nie jest najlepszym modelem. „Jedynie 16 proc. rodziców we Francji korzysta ze żłobków. 19 proc. wybiera dla swoich dzieci opiekunkę, ale większość woli pozostać z nimi jak najdłużej w domu lub powierzyć opiekę dziadkom”. W Wielkiej Brytanii dzieci średnio spędzają w żłobku zaledwie 13,5 godziny, a w sąsiednich Czechach – troszkę ponad 19 godzin. Polskie dzieci nie mają tak różowo i są poza domem prawie 40 godzin tygodniowo, co oznacza, że w placówce spędzają nawet osiem godzin dziennie.

Nie jest to tekst przeciwko rodzicom posyłającym dzieci do żłobka. Pewnie mają swoje powody i nie chodzi teraz, żeby im cokolwiek wypominać, albo wpędzać ich w poczucie winy. To tekst pokazujący, jak bardzo państwo dyskryminuje kobiety, które chcą realizować swoje macierzyństwo, które nie traktują dziecka jako przeszkody w karierze, a wręcz przeciwnie – dla których karierą jest bycie mamą. Jeśli państwo nie będzie sprzyjać macierzyństwu, a tylko je deprecjonować, kobiety dzieci rodzić nie będą, bo w imię czego mają być ciągle obrażane i wytykane palcami, jeśli będą chciały same zająć się swoimi dziećmi?

Małgorzata Terlikowska