W sumie dla osób niewierzących Boże Narodzenie to musi być niezła katorga. Jak tu świętować coś, w co się absolutnie nie wierzy. Trzeba więc sobie zrobić święta śledzika i pieroga. Ewentualnie gwiazdki i choinki. Co kto woli. Mamy wolność. A skoro wszyscy świętują, to przecież nikt się wyłamywał nie będzie. Jak każe tradycja ulepią pierogi, zrobią barszcz z uszkami, wysprzątają dom na błysk i będą się frustrować, że tyle pracy, tyle zachodu, a jeszcze z rodziną trzeba się spotkać. Bo to jest chyba największy problem. Rodzina. Stąd coraz bardziej modne stają się świąteczne wyjazdy. Byle dalej od najbliższych, byle ich nie oglądać, byle z nimi nie rozmawiać. Bo też co robić w święta. Sklepy pozamykane, baseny także. Można wpaść do kościoła, tylko po co, skoro od zawsze z nim nie po drodze, a księża – wiadomo – kłamią i polityką się zajmują.  

Od jakiego czasu obserwuję swoistą modę. Modnie i nowocześnie jest pomarudzić z okazji Bożego Narodzenia. Na długo przed świętami zaczynają więc w Internecie, w prasie, w  codziennych rozmowach pojawiać się głosy kwestionujące potrzebę świąt. Rozgrzewka jest już zresztą przed Wszystkimi Świętymi. Że to takie straszne to chodzenie na groby. Wiadomo, idzie się po to, żeby się pokazać. Niech wszyscy zobaczą nowe futro, nowe auto, i niech zazdroszczą. I do tego ten tłok, ścisk, drożyzna. Żyć się odechciewa. Istota Wszystkich Świętych nie ma żadnego znaczenia.

<<< WIEMY KTO POWINIEN ODPOWIEDZIEĆ ZA ŚMIERĆ ROTMISTRZA PILECKIEGO! PRZECZYTAJ! >>>

W Adwencie zaś regularnie czytam felietony i listy, jakie to święta okropne, jakie to wszystko obłudne, jakie fałszywe. Te sztuczne, wymuszone uśmiechy, i te nic nieznaczące rozmowy. Katorga do kwadratu. Od reklam pokazujących szczęśliwe rodziny zasiadające do świątecznego stołu aż mdli. Gonitwa za prezentami, istne szaleństwo. I te nieustające porządki i brudne okna spędzające sen z powiek paniom domu. „Święta Bożego Narodzenia w świecie wielopokoleniowych tradycjonalistów to piekło porządków. Nieustanna krzątanina, mnożenie obowiązków, piętrzenie problemów, strzępienie nerwów, wreszcie następuje ogólne rozstrojenie nerwów, które może doprowadzić do eksplozji” – czytam na jednym z agorowych serwisów.

Tyle że ani te mdłe obrazki, ani zaharowywanie się na śmierć nie są istotą Świąt Bożego Narodzenia. Istotą jest radość z faktu, że Pan Jezus się narodził. Inne sprawy to nieistotne dodatki. Rodzącemu się Panu Jezusowi guzik zależy na naszych oknach czy suto zastawionym stole. Jemu zależy na wspólnocie, którą tworzy rodzina zasiadająca przy wigilijnym stole. Dlatego mam poczucie, że o tę wspólnotę trzeba walczyć, dla nas, ale przede wszystkim dla naszych dzieci. Jeśli bowiem doświadczą rodzinnej wspólnoty przy stole w dzieciństwie, jest spora szansa, że jako dorośli będą do domu rodzinnego i do rodziców wracać. Jeśli zaś tej wspólnoty zabraknie, to łatwiej się spakować i wyjechać, niż towarzyszyć na przykład schorowanym rodzicom. Tak ponoć ma być lepiej i zdrowiej dla wszystkich.

Na święta patrzę także z perspektywy naszych dzieci. Niech chłoną tę świąteczną atmosferę, niech siedzą z nami przy ogromnym stole, śpiewają kolędy, niech żartują z dziadkami, bo… zawsze mogą być to ostatnie wspólne święta. Niech zachowają te chwile w swoim sercu na zawsze. Po latach nie będą pamiętać prezentów, ale będą wspominać świąteczną radość bycia razem.

Zamiast więc z mopa robić bożka, trzeba dać na luz. Przygotowaniem potraw można się podzielić, wiele rzeczy przygotować wspólnie z dziećmi. A potem już tylko świętować. I radować, że znów mogliśmy wspólnie zasiąść do stołu.

 

Małgorzata Terlikowska