„To nie moja wina, to przez pióro taty. To nie moja wina…” – wołał bohater „Przygód Mikołajka”, kiedy mama zobaczyła zachlapany atramentem pokój. Podobnie zachowują się niemal wszystkie dzieci. Jak coś zepsują, przeskrobią, coś im się nie uda – winni są wszyscy wokół tylko nie one same. Winni są ludzie, instytucje, okoliczności, one zaś niewinne jak polna lilija. Dobrze też w takiej sytuacji zrzucić winę na kogoś innego, szybko znaleźć kozła ofiarnego i po kłopocie. Dzięki niemu można w końcu rozkoszować się dobrym samopoczuciem, bo przecież to JEGO wina. Gdyby nie ON, na pewno by się udało.

Te przykłady rodem z osiedlowej piaskownicy przytaczam nie bez powodu. Nasunęły mi się one po lekturze tekstu prof. Ireneusza Krzemińskiego, który nie może pogodzić się z wygraną Andrzeja Dudy i szuka usprawiedliwień dla swojego przegranego kandydata. To faktycznie fenomen, który nie powinien ujść uwadze socjologów. Co takiego zrobił Bronisław Komorowski, że zamiast smakować zwycięstwo, odczuwa gorzki smak porażki? Zdaniem Ireneusza Krzemińskiego nie zrobił nic. Winny przegranej, winny agresji jest… Kościół. To jest ów kozioł ofiarny, przysłowiowy „chłopiec do bicia”. „Za dużą część dawki nienawiści i moralnego potępienia rządzącej partii oraz za apoteozę PiS-u odpowiada Kościół: znacząca część kleru i katolickie media na czele z politycznym przewodnikiem Kościoła polskiego o. Rydzykiem” – pisze Krzemiński. To dość ciekawa interpretacja. Mam jednak wrażenie, że bardzo rozmijająca się z prawdą. Po pierwsze, nie jest tak, że Bronisław Komorowski nie robił nic, a niedobre media prawicowe szczuły przeciw niemu. Wystarczy przypomnieć serię wyborczych wpadek, jak choćby akcję z krzesłem i szogunem w Japonii, suflerkę podpowiadającą, o co ma pytać niepełnosprawną kobietę, czy kuriozalne rady dla młodego człowieka na temat kredytu. Do tego arogancja i buta, których byliśmy świadkami choćby podczas debat telewizyjnych poprzedzających wybory.

Trudno też nie zauważyć winy partii, która popierała Bronisława Komorowskiego. Taśmy, afery i przekręty finansowe z jednej strony, a z drugiej – święty spokój bohaterów owych afer, zamiatanie ważnych spraw pod dywan, odwracanie uwagi od ważnych wydarzeń na rzecz błahostek. Do tego wypowiedzi Ewy Kopacz pogrążające polski rząd.

Ale to nieważne. Winy w rządzących nie ma. Za wszystko zło tego świata winę ponoszą księża, którzy – zdaniem socjologia – „opanowali znakomicie sztukę budzenia złych emocji i moralnego potępiania przeciwników”. Bo przecież wiadomo, że „panuje atmosfera, która zgoła nakazuje księżom wyrażanie negatywnych opinii na temat obecnych władz oraz apologię PiS-u” – uważa Ireneusz Krzemiński. „Chodzi mi o złe emocje, jakie w tamtej i w tej kampanii nieustannie wytwarza Kościół. Na pewno nie w każdym kościele, na pewno nie w każdej parafii, ale z całą pewnością w większej ich części dokonuje się wprost lub pośrednio nieustannej emocjonalnej "obróbki" rządzącej partii i ekipy ustępującego prezydenta”. Zawsze zastanawia mnie, skąd osoby niechodzące do kościoła są tak świetnie poinformowane, co mówią księżą. Wnioskuję, że z „Gazety Wyborczej”. Jestem regularnie w kościele i ani razu w tej kampanii, ani po jej zakończeniu nie słyszałam politycznie zaangażowanego kazania. Nawet troszeczkę.

Szkoda, że nie chce Ireneusz Krzemiński zobaczyć, jak wprost lub pośrednio nieustannej emocjonalnej "obróbce" poddawany jest prezydent Andrzej Duda. Jakiej obróbce poddawany był choćby przez tak bliską sercu socjologa „Gazetę Wyborczą” czy „Politykę”. Jeśli tam nie było jadu i nienawiści, to co to w takim razie było? Język miłości?

Warto także w tym kontekście zauważyć, jak wielką wagę Ireneusz Krzemiński przywiązuje do bądź co bądź mediów dość niszowych i mających niewielki wpływ na kształt opinii publicznej. Jeśli na jednej szali położymy media ojca Rydzyka (radio, dziennik i telewizję), a na drugiej ogólnopolskie ogromne koncerny medialne, które są tubą propagandową Platformy Obywatelskiej, to okaże się, że to jak porównywanie Dawida z Goliatem. Swoją drogą Goliat ów już tak zabrnął daleko w kreowaniu rzeczywistości i apoteozie PO, Ewy Kopacz i byłego prezydenta, że widzowie zorientowali się, że niewiele w tych przekazach prawdy, a więcej ułańskiej fantazji. Media znacznie silniej oddziałują niż ambony. Mieć po swojej stronie wszystkie główne media i przegrać – to dopiero wyczyn. Ale wiadomo – wina Kościoła. Za chwilę oskarżenie to nabierze jeszcze większej mocy, kiedy okaże się, że wyborcy postanowili nie głosować na Platformę Obywatelską.

Kościół ma prawo uczestniczyć w debacie publicznej, ma prawo katolikom (a tych jest w Polsce zdecydowana większość) przypominać swoją naukę. Naukę opartą na Piśmie Świętym i Tradycji. Obrona człowieka, życia, ludzkiej godności to nie budzenie złych emocji. To przypominanie cywilizacyjnych fundamentów, które są niezaprzeczalnym dziedzictwem i Polski, i Europy. Dlatego oskarżanie Kościoła o cale zło tego świata jest jawną manipulacją. Bo skoro Kościół odpowiada za wyborcze porażki, za antysemityzm, sianie nienawiści, to nie zdziwię się, jeśli za chwilę przypisze mu się winę za gnijące w piwnicy ziemniaki czy topnieją lodowce.

Małgorzata Terlikowska