PONTON nie próżnuje i za wszelką cenę chce przekonać, że edukacja seksualna promowana przez tę organizację, jest konieczna w polskich szkołach. Dowód – wakacyjny telefon zaufania i pytania kierowane do tzw. ekspertów. Pytania niezmienne od lat, jak choćby „czy można zajść w ciążę,  siadając chłopakowi na kolanach? Dotykając męskiej toalety?”. Z bardzo wczesnej młodości pamiętam, że podobne pytania i odpowiedzi na nie publikował choćby „Świat Młodych”, a z czasem „Popcorn”, czy „Bravo”. Dziś kolorowe niemieckie pisemka zastąpił internet. Mimo bardzo łatwego dostępu do wiedzy, ogromnej literatury na ten temat pytania pozostają te same. Czasem to się zastanawiam, na ile pytania te formułują faktycznie młodzi ludzie, a na ile jest to (była) fantazja redaktorów wspomnianych pism, a dziś seksedukatorów.

Sprawa seksualności niewątpliwie bardzo interesuje młodych ludzi. Pytanie, czy faktycznie te pytania są zadawane na poważnie, czy dla tzw. „beki”. Mam nadzieję, że młodzi ludzie sobie żartów nie robią, mają tylko karygodne luki w swojej wiedzy. Skądinąd paradoksem jest, że ci sami ludzie, którzy świetnie radzą sobie z nowoczesnym sprzętem elektronicznym, ze skompilowanymi programami komputerowymi nie wiedzą nic o układzie rozrodczym, o seksualności, kobiecym cyklu, o tym, co w dużej mierze będzie miało wpływ na ich życie. Paradoksalnie większy nawet niż całki czy różniczki. Nie postuluję oczywiście, by młodzi ludzie nie uczyli się matematyki, tylko by większą wagę przykładali do nauki biologii i fizjologii człowieka. Wiedza ta będzie procentować w ich dorosłym życiu.

Jeśli jest tak, jak przedstawia PONTON (metodologia stosowana przez tę organizację pozostawia jednak wiele wątpliwości), to zamiast lansować edukację seksualną, należałoby się przyjrzeć podstawie programowej z biologii. Po raz pierwszy o układzie rozrodczym dzieci uczą się w IV klasie szkoły podstawowej, potem wiedza ta pogłębiana jest przynajmniej w gimnazjum. Podstawy zatem młodzi ludzie rozpoczynający przygodę z seksem powinni znać. Skoro nie wiedzą, to czy jest to słabość programu nauczania? Brak kompetencji nauczycieli? Ogólna ignorancja uczniów? Pozostawiam te pytania bez odpowiedzi. A może po prostu brak wsparcia rodziców, brak ich obecności, brak rzeczowej rozmowy?

Argumentem za edukacją seksualną prowadzoną w szkołach przez „edukatorów” ma być fakt, że młodzież czerpie wiedzę o seksie z pornografii. Skoro życie młodych ludzi w ogóle koncentruje się w świecie wirtualnym, to i informacji o seksualności tam szukają. Problemem jest zbyt łatwa dostępność treści, które są tak naprawdę na jedno kliknięcie. Skoro w Internecie są miliony stron pornograficznych, do których dostęp jest w zasadzie otwarty, to bez wysiłku można z nich korzystać. Jeśli dołożymy do tego pornografizację kultury, coraz większą tolerancję dla zdrad czy korzystania z pornografii, prostytucji, to w zasadzie nie dziwi, że młodzi ludzie w ten właśnie sposób szukają inspiracji. Skoro ojciec, wujek i jeszcze inne osoby z najbliższego otoczenia korzystają z tego i problemu nie widzą, to ten młody człowiek tylko naśladuje świat dorosłych. Dlatego należy popierać wszelkie inicjatywy, które mają na celu utrudnienie dostępu do treści pornograficznych dla młodych ludzi.

Edukacja seksualna promująca antykoncepcję, masturbację czy aborcję ma być zatem antidotum na seksualizuję młodych ludzi. Tyle że to droga zupełnie odwrotna i fałszywa. Nawet z najlepszym technicznym przygotowaniem do współżycia nie idzie w parze dojrzałość, która przejawia się choćby w tym, że młodzi ludzie będą potrafili wziąć odpowiedzialność za konsekwencje swoich czynów. Nie jesteś gotowy/a na dziecko, nie idziesz do łóżka. Proste. Bo to nie technik seksualnych trzeba uczyć, nie zakładania prezerwatywy, a odpowiedzialności za siebie, za partnera seksualnego i za dziecko, które może się pojawić nawet przy najlepszym zabezpieczeniu. Bo tak jak nie ma całkowicie bezpiecznego seksu (ryzyko chorób wenerycznych jest bardzo duże), tak nie ma stuprocentowo pewnej antykoncepcji.

Siłą PONTONU jest to, że tak naprawdę dyktuje narrację dotyczącą seksualności młodych ludzi. Czas może przyjrzeć się naszej stronie i być może uderzyć się w piersi. My dorośli nie możemy zawieść młodych ludzi. Nie możemy uciekać od tematu, tylko musimy działać. Konkretnie. Bo to od nas dorosłych w dużej mierze zależy, jak swoje życie seksualne układać będą młodzi ludzie. Czy będą potrafili ocenić konsekwencje zbyt wcześnie rozpoczętego współżycia? Czy będą potrafili poradzić sobie z odpowiedzialnością? Czy damy tym młodym ludziom wystarczający dowód na to, że wierność jest sexy, a jeden partner na całe życie to choćby gwarancja zdrowia (życie bez chorób wenerycznych i ich konsekwencji), czy szczęścia (im więcej partnerów seksualnych przed ślubem, tym większe prawdopodobieństwo rozwodu). Nie brakuje organizacji realizujących tzw. programy czystościowe, są skuteczne programu opóźniające inicjację seksualną, mamy w końcu WdŻ-ety ciągle jeszcze kładące nacisk na relacje, odpowiedzialność, miłość i wierność, a nie tylko na przyjemność i niczym nieskrępowane praktyki seksualne.

Z troski o młodych ludzi, których nierozważne działania w sferze seksualnej mogą odciskać się piętnem na całym ich życiu (sfera psychiczna, duchowa, a przede wszystkim zdrowotna), powinniśmy zewrzeć szyki i ratować nasze dzieci. Na wzór akcji „Ratuj maluchy” zorganizujmy więc akcję „Ratuj nastolatki”. Stawka jest spora. Czas więc działać.

 

Małgorzata Terlikowska