Wspieranie rodziny to – według publicystów „Gazety Wyborczej’ – działanie sprzeczne z interesem państwa i gospodarki. Czy zatem państwo w ogóle ma się rodziną nie interesować? A może winno wspierać tylko rodziny patchworkowe czy tęczowe, jako nowoczesne formy rodziny przeciwstawiane tak zohydzonemu modelowi tradycyjnemu? Przykre te analizy choćby w świetle rozmaitych deklaracji Polaków, że rodzina i posiadanie dzieci to ciągle najwyższa wartość. Okazuje się jednak, że perspektywa rodziny widziana z Czerskiej totalnie mija się z pragnieniami i potrzebami Polaków. Trzeba więc zrobić wszystko, żeby już samo słowo „rodzina” wywoływało mdłości. Agorowi publicyści doprawdy opanowali tę sztukę do doskonałości. Jeśli piszą o rodzinie, tej tradycyjnej, z mamą, tatą i dziećmi, to wyłącznie negatywnie. A mają teraz używanie, bo rodzina i polityka prorodzinna to priorytety rządu Prawa i Sprawiedliwości.

Program 500 plus ma więc ponoć całkowicie zniechęcić kobiety do podejmowania pracy, dłuższe urlopy macierzyńskie czy rodzicielskie pracujące kobiety wyrzucą poza nawias, że nie wspomnę o wcześniejszych emeryturach tak, by babcie mogły opiekować się wnukami. Kiedy czytam kasandryczne analizy panów Leszka Kostrzewskiego i Piotra Miączyńskiego, to mam wrażenie, że dla nich ideałem byłoby w ogóle nie zajmować się problemem rodziny, no chyba że zostanie on sprowadzony do kwestii żłobków.

Idealny świat – według owych panów – to taki, w którym matki pracują od rana do nocy,  nie idą na urlopy macierzyńskie, tylko zaraz po porodzie biegną do pracy (może jakieś sale porodowe w firmach otworzyć, żeby nie traciły kobiety kolejnych dni na urlopy czy zwolnienia), nie rodzą też kilkorga dzieci, bo chcą robić wyłącznie karierę. Dzieci od pierwszych godzin życia oddawane są do żłobka (w ręce wykwalifikowanych specjalistów, którzy dużo lepiej od rodziców znają się na wychowywaniu dzieci). Babcie i dziadkowie, co z tego że dawno już sił nie mają, pracują prawie do śmierci. I co z tego, że wypracują sobie wyższe emerytury, skoro nawet nie będą mieli ich kiedy wydać. Tylko że to jest jakiś chory świat, w którym nie ma miejsca na ludzkie relacje, uczucia, na człowieczeństwo. Jednostka zostaje sprowadzona do jakiegoś trybiku w ogromnym mechanizmie. Nie chcę tak żyć i nie chcę takiej przyszłości dla moich dzieci.

Dlatego potrzebna jest rewolucja. Rewolucji tej na imię polityka prorodzinna. Nie socjalna, tylko właśnie prorodzinna, która przekona ludzi, że warto mieć dzieci, że to jest realny wkład w państwo i gospodarkę. To obywatele są siłą państwa. Trzeba o tym mówić głośno. Przekonanie, że „dzieci to inwestycja” to nie banał, to głęboka mądrość, która – zapewniam – zaprocentuje.  Bo to dziś urodzone dzieci pracować będą na nasze emerytury, tak ja my dziś pracujemy na emerytury naszych rodziców.

„PiS ma jasną wizję modelu polskiej rodziny. Ma też plan, jak ten swój model rodziny wspierać” – piszą publicyści „Gazety Wyborczej”. Ten model rodziny to mama, tata i dzieci. Nie jedno dziecko, tylko dwoje, troje i więcej. I to jest zbrodnia? „Na trwałą zmianę trendu demograficznego nie ma jednak co liczyć. Transfery bezpośrednie nie poprawiają bowiem dzietności (patrz becikowe). Decyduje o tym mnóstwo innych czynników, jak choćby możliwość łączenia przez matkę pracy z opieką nad dzieckiem: - piszą panowie Kostrzewski i Miączyński. Po pierwsze, na zmiany demograficzne nigdy nie wpływa jeden czynnik. Tu potrzeba całościowej polityki. I dodatków, i zmiany mentalności pracodawców, i elastyczne formy zatrudnienia, i dowartościowanie tych kobiet, które wychowują kilkoro dzieci. Co nie oznacza, że w pewnym momencie nie należy zrobić pierwszego kroku. I tym pierwszym krokiem jest właśnie program 500 plus. Jestem przekonana, że pociągnie on ze sobą także kolejne zmiany, za którymi bardzo lobbują rodziny. Nieuczciwością jest porównywanie becikowego (jednorazowej kwoty wypłacanej z tytułu urodzenia dziecka) z trwałym comiesięcznym wsparciem. To jest zupełnie co innego. Mieszanie tych dwóch kwestii wprowadza tylko niepotrzebny zamęt.

„Politykom PiS zależy na wspieraniu tradycyjnej polskiej rodziny, w której matka rezygnuje z pracy zawodowej i zajmuje się wychowywaniem dzieci. 500 zł w takiej rodzinie wypłacane np. na każde z trójki dzieci będzie istotnym wsparciem”. A co złego jest w tym, że matka wychowuje kilkoro dzieci? Doprawdy, mam wrażenie, że w Polsce jest to raczej problem marginalny, biorąc pod uwagę fakt, że takich dużych rodzin jest relatywnie mało. Wychowanie gromadki dzieci to ogromna praca, społecznie nieszanowana (nóż mi się otwiera w kieszeni, kiedy słyszę pytanie: pracujesz czy siedzisz w domu, bo ostatnią rzeczą, na jaką matka wielodzietna może sobie pozwolić, to siedzenie). Wiele moich wielodzietnych koleżanek-matek pracuje. Fakt, nie jest to zazwyczaj praca etatowa w korporacji, bo tę trudno pogodzić z wychowaniem dzieci, ale na rozmaite sposoby dorabiają do domowego budżetu. Inna sprawa, że wydatki w dużej rodzinie są naprawdę spore i z jednej pensji ojca trudno rodzinę utrzymać. Niech więc publicyści z Czerskiej się nie martwią. Rodziny naprawdę będą wiedziały, na co rządowe wsparcie wydać. Nawet jeśli zdecydują, że dzięki tym pieniądzom mama zostanie w domu, to naprawdę nikomu nic do tego. I proszę takie decyzje szanować.

Tym bardziej że tym, co jest istotne w wychowaniu dzieci, jest czas. Czas potrzebny dla nich. Nie godzina czy dwie dziennie. „W 2014 r. w czasie kongresu PiS ówczesny poseł, a obecny prezydent Andrzej Duda obiecał wydłużenie urlopów macierzyńskich, rodzicielskich i opiekuńczych nawet do sześciu lat. Znów chodzi o to, aby kobiety spędzały jak najwięcej czasu w domu (oczywiście mogą to też robić ojcowie, ale nie robią - tylko 2 proc. z nich bierze teraz urlopy wychowawcze)”. Panowie, nie chodzi o spędzanie czasu w domu, bo wierzcie mi, w domu to się głównie pracuje. Pranie, sprzątanie, prasowanie, gotowanie, dzieci, czytanie, odrabianie lekcji. To nie jest czas dla kobiet. To jest czas dla dzieci. Żeby coś dostać, trzeba najpierw dać.  To jest – tak, wiem, nie lubicie tego słowa – inwestycja w dzieci i rodzinę. Jeśli rodzic da ten    vgftghvb czas, to to tylko zaprocentuje. „Dzieci będą miały przez pierwsze sześć lat życia pod ręką cały dzień mamę, później opiekę przejmie babcia. Wszyscy będą szczęśliwi. Tylko że takie myślenie o rodzinie to już anachronizm. Kobiety chcą się rozwijać, robić karierę zawodową. Chcą też zapewnić określony standard życia swoim dzieciom (dodatkowy język obcy, szkoła muzyczna itp.). Przeważnie, aby temu sprostać, potrzebne są dwie pensje”. To, co prezentują panowie, to jakieś zimne, technokratyczne myślenie, w którym nie ma miejsca na relacje, uczucia, nie ma de facto miejsca na rodzinę. Bo dla was rodzina jest anachronizmem, a już rodzina z kilkorgiem dzieci to anachronizm do kwadratu. To, że urodziłam kilkoro dzieci, że zrezygnowałam z pracy  w mediach elektronicznych, żeby móc je wychowywać, nie czyni ze mnie dinozaura. To mój wkład w Polskę. Tak, wychowanie moich dzieci to mój i mojego męża wkład w rozwój naszego państwa. Pewnie nie da się go wpisać w tabelki Exela, nie da się zamienić na pieniądze. Bo nie można na drugiego człowieka patrzeć tylko przez pryzmat tabelek. Podnieście z nad nich swój wzrok i zobaczcie, że kobiety chcą być matkami (jeśli będą miały wsparcie państwa dużo łatwiej będzie im podejmować decyzje o macierzyństwie, bo będą wiedziały, że mają za sobą sojusznika, a nie wroga). Przekonują mnie o tym niemal codzienne rozmowy z młodymi matkami. I dla wiadomości panów, nie są to matki wyłącznie z kółka różańcowego.

Choćbyśmy więc wypruwali sobie żyły, choćbyśmy pracowali 365 dni w roku i jeszcze jeden dzień dłużej, choćbyśmy pracowali do setki, to i tak będziemy przegrani. Przegramy, bo nie będzie dzieci, nie będzie zastępowalności pokoleń, nie będzie miał kto pracować na rzecz starzejącego się społeczeństwa.

Małgorzata Terlikowska