„Normalna Barbie” ma być więc miniaturką zwykłej dziewczyny wchodzącej w okres dojrzewania. I tak, zamiast pięknej alabastrowej cery lalka ma trądzik. Jej ciało nie jest idealnie gładkie, są na nim blizny. Figura też nie taka jak u klasycznej Barbie, bo i prawdziwa dziewczyna czy kobieta raczej takich proporcji nie mają. Wszystko po to, by dziewczyny nauczyły się akceptacji swojego ciała, które ok. 10-11 roku życia nagle zaczyna się zmieniać.

Jako że lalka ma być taka jak jej właścicielka, to również powinna doświadczać tego, czego i ona doświadcza. Na przykład miesiączki. Dlatego lalka została wyposażona w niezbędne środki higieniczne. Do zestawu „Period Party” są dołączone więc kolorowe podpaski, ulotki z informacjami na temat dojrzewania, bielizna dla lalki i, uwaga, kalendarzyk menstruacyjny, w którym właścicielka ma zaznaczać dni płodne „Normalnej Barbie”. Na jakiej podstawie ma je wyznaczać? Tego producent nie napisał, pozostawiając pewnie sprawę bujnej wyobraźni kilkuletnich dziewczynek. Lalka chyba nie spodoba się edukatorkom seksualnym, bo przecież nowoczesna kobieta dni płodnych nie wyznacza, bo przyjmuje antykoncepcję. To chyba jakieś niedopatrzenie producenta, że nie dołączył zabawkowych tabletek.

Jak bym pewnie dobrze poszukała w piwnicy u rodziców, niewykluczone, że gdzieś jeszcze się poniewiera moja pierwsza lalka Barbie. Obiekt westchnień i pożądania niemal wszystkich dziewczynek. W głębokim PRL-u dostępna jedynie w Peweksach. Albo przywożona z zagranicy. Taki powiew Zachodu. Właścicielki owych lalek królowały na podwórku, godzinami przebierały swoje piękne laki i czesały ich długie blond włosy. Dziś taka lalkę kupić można w każdym zabawkowym sklepie, a wobec ogromu zabawek nie jest już ona szczytem marzeń kilkulatek. Z czasem zaczęły pojawiać się dyskusje, czy faktycznie to właściwa zabawka dla dzieci. Bo proporcje nie te, za długie nogi, za duży biust, makijaż. Podobno lalki wpędzały dziewczynki w kompleksy. Za moich czasów w kompleksy wpędzał co najwyżej brak tej lalki, i wykluczał z towarzystwa posiadaczek „amerykańskiej piękności”.

Lalka jak lalka, nawet lepiej, że bardziej przypomina nastolatykę niż seks bombę. Wiele do życzenia pozostawia natomiast intencja producenta.To bowiem jest tzw. zabawka edukacyjna. Ma ona wyręczyć rodziców w trudnej rozmowie o dojrzewaniu. Jako że oni krępują się opowiadać swoim córkom o menstruacji, owulacji i tym podobnych sprawach, to zamiast nich do przygotuje je „normalna Barbie”. Oszczędzi to ponoć rodzicom zażenowania i wstydu – zachwala producent.

Tak jak na szkole rodzenia nawet najbardziej bobasowata lalka jest tylko lalką i daleko jej do noworodka z krwi i kości, płaczącego i brudzącego pieluchy, tak samo lalka imitująca miesiączkowanie nie zastąpi rozmowy z mamą. To my matki mamy być przewodniczkami naszych córek po naszej kobiecości, w którą wpisana jest cykliczność. Oswajanie z menstruacją, higieną to nasze zadanie, a nie lalek. Bo to my jesteśmy ekspertami od naszych dzieci i na nas ciąży obowiązek przygotowania ich również do tego aspektu ich przyszłego życia. Nie lalka, nie szkoła, tylko matka. Jej doświadczenie jest kluczowe dla córki.

Zmieniają się czasy, rodzice uciekają od trudnych tematów, trzeba więc dostarczać dzieciom coraz więcej gadżetów. Teraz więc zamiast przebierać lalki w kolorowe fatałaszki, dziewczynki będą zmieniały im podpaski. Też kolorowe. Ciekawe, kiedy ktoś wpadnie na pomysł „normalnego Kena”, pryszczatego, z potarganą fryzurą, zapadniętą klatką piersiową zamiast imponującej muskulatury. Tylko co wtedy znajdzie się w zestawie? Pewnie paczka prezerwatyw wraz z instrukcją, jak ich używać, żeby nie trzeba było o tych sprawach rozmawiać z rodzicami. 

Małgorzata Terlikowska