Środowiska lewicowe, LGBT i feministyczne oburzyły się na organizatorów Parady Równości, bo ci wyprosili z marszu Martę Konarzewską. Powód? Brak stroju, a przecież regulamin Parady jasno stanowi, że na Paradzie rozbierać się nie można. Feministka w wywiadzie dla „Codziennika Feministycznego” oburza się, że przecież ona się nie rozebrała: „Zostałam upomniana, że nie wolno się rozbierać na Paradzie. Jakbym się upiła i zdjęła majtki czy coś. A ja się nie rozbierałam. To, co miałam na sobie, to był mój strój”. W sumie to nawet logiczne, Jak można się rozebrać z czegoś, czego się na sobie nie ma. Ona po prostu przyszła „niekompletnie odziana” przynajmniej od pasa w górę. Dla przyzwoitości jedynie zakleiła taśmą sutki. Ot, taki kostium: „Mój gest polegał na tym, co zawsze – swoje ciało potraktowałam jak transparent, miejsce inskrypcji. Symboliczną przestrzeń, na której mogę zapisać i którą mogę komunikować sensy. „Śpię z kim chcę” to był mój przekaz, ekspresja wolności ciała zawłaszczanego przez politykę. Katopolitykę, homofobię, patriarchalne wzorce genderowe, itd.”.

I w taki oto sposób organizatorzy równościowego marszu zostali oskarżeni o pruderię, nierówne standardy i seksizm w najbardziej skrajnej postaci.

W końcu nie od dziś wiadomo, że Parada ma szokować i prowokować. Ona z założenia nie może być „grzeczna”. „Możemy wystawić na paradzie same rodziny z dziećmi, będzie słodko i grzecznie, bez nagości, piór, drag queen i biustów” – mówi Konarzewska. Szkoda tylko, że wszystko dzieje się w dzień, w samym centrum miasta, na oczach przechodniów, wśród których są też dzieci. I choćby z tego powodu roznegliżowane kobiety nie powinny obnosić się po ulicach ze swoją golizną.

Czego więc tak bardzo przestraszyli się organizatorzy Parady, że aż wyprosili Martę Konarzewską? Raczej nie nagości. Ani też wypisanych na klatce piersiowej haseł. Marta Konarzewska wie – przestraszyli się prawicowej prasy i prezydenta Andrzeja Dudy.

Zresztą teraz, po wygranych przez Andrzeja Dudę wyborach, blady strach padł na środowiska homoseksualne. A przynajmniej na Martę Konarzewską. „Ja się martwię, że przy rządach prawicowych wcale nie będziemy bardziej radykalni, jak twierdzą niektórzy, tylko będziemy podkulać ogon, żeby przypadkiem się nie skojarzył fallicznie. Będziemy się lękowo autokorygować. A to zawsze zmierza ku wykluczaniu. Prezydent się zająknie, że „półnadzy homoseksualiści”, a my się schowamy pod kołdry. Pod które i tak nam zajrzą”.

Nie wiem, czego tak boi się Marta Konarzewska. Kim są ci mityczni „oni”, którzy będą rozliczać Konarzewską z moralności? Nie mam wrażenia, żeby Andrzej Duda miał zamiar powołać policję obyczajową, która po domach będzie sprawdzać, kto z kim sypia. To chyba jakaś paranoja podkręcana przez środowiska homoseksualne. To, co pani Konarzewska robi w swoim domu, jej sprawa. Ale jeśli z gołym biustem wkracza w sferę publiczną, to już jest to łamanie nie tylko norm obyczajowych, ale także prawa. I dlatego wszelkie tego typu zachowania powinny być piętnowane. Bo paradowanie z gołym biustem nie jest ani nowoczesne, ani równościowe. Jest po prostu nieobyczajne i żenujące.

Małgorzata Terlikowska