Tę wizytę w ogrodzie zoologicznym w Cincinnatii czteroletni chłopiec i jego rodzice zapamiętają do końca życia. Tego dnia ich syn wpadł na wybieg, na którym przebywał 180-kilogramowy goryl. Z jakiego powodu dziecko się tam znalazło? Jak tam weszło? Czy rodzice dostatecznie pilnowali swojego syna? Zadają pytania internauci. Moje pytanie jest inne i jakoś nie mam wrażenia, żeby ono już gdzieś wybrzmiało. Jak to się stało, że kilkuletnie dziecko tam się dostało? Czy wybieg goryla był dostatecznie zabezpieczony? Dziś najłatwiej zrzucić winę na zszokowanych rodziców. Gdyby pilnowali syna, to wypadku by nie doszło. Może tak, a może nie. Z wypadkami tak bowiem jest, że po prostu się zdarzają. I nie sposób ich przewidzieć. Uwielbiam takie gdybanie.

I oto mamy taką oto sytuację. Naprzeciw siebie stoi ważący pewnie około 20 kilogramów chłopiec i dziesięciokrotnie cięższy goryl. Jak zareaguje na obecność dziecka? Potraktuje go jako agresora czy wręcz przeciwnie? Doniesienia medialne są różne. W początkowych komunikatach dyrekcja ogrodu zoologicznego tłumaczyła, że sytuacja wyglądała na bardzo niebezpieczną. Innego zdania byli świadkowie. Ich zdaniem goryl nie przejawiał żadnych objawów agresji: zwierzę podeszło do chłopca, trzymało go za rękę i usiłowało go ochronić przed paniką, jaka zapanowała po drugiej stronie ogrodzenia.  Opiekun zwierzęcia przekonywał, że to nadzwyczaj łagodny goryl i nigdy nikomu żadnej krzywdy nie zrobił.

Do akcji wkroczyli jednak zaalarmowani przez rodziców strażnicy i zastrzelili zwierzę na miejscu. Szkoda zwierzęcia, to niewątpliwe, ale czy nie należało jednak bronić życia dziecka? I się zaczęło. Internauci i obrońcy praw zwierząt nazwali śmierć zwierzęcia „niepotrzebną” i zapowiedzieli już zorganizowanie kontroli w ogrodzie zoologicznym. W Internecie powstała też specjalna petycja domagająca się ukarania rodziców chłopca. Podpisało ją prawie 90 tys. osób. Matka chłopca skomentowała całą sprawę na portalu społecznościowym: „Bardzo dziękuję wszystkim za ich myśli i modlitwy. Ten dzień miał być jednym z piękniejszych w naszym życiu, a skończył się koszmarem. Na szczęście mojemu dziecku nic się nie stało, bo byli tam odpowiedni ludzie. Niektórym bardzo łatwo ocenić rodziców, bo uważają, że ci nie pilnują swojego dziecka. Wypadek miał miejsce, ale ja jestem wdzięczna, że wszystko skończyło się dobrze”.

Dzieci bywają nieprzewidywalne. Wiem, wiem. Rodzice powinni wszystko z góry przewidzieć, nawet najbardziej szalone pomysły. Pewnie, było by najprościej. Tyle że nie zawsze się da, a pomysły, jakie miewają dzieci, potrafią przyprawić nie tylko o wysokie ciśnienie, a wręcz o zawał serca. I w takiej sytuacji znaleźli się bohaterowie całego zdarzenia. Pewnie w najczarniejszych snach nie przypuszczali, że ich syn mógłby wejść na wybieg goryla i stanąć z nim oko w oko. Niczego nieświadome dziecko znalazło się więc w śmiertelnie niebezpiecznej sytuacji. Dla mnie, jako matki, nie ma wątpliwości. Ratować trzeba dziecko, nawet kosztem życia zwierzęcia, jeśli nie ma innych możliwości.

W sytuacji zagrożenia życia trzeba działać błyskawicznie. To, że goryl jest przyjazny w stosunku do opiekuna, którego zna od urodzenia, nie znaczy, że taki będzie, kiedy na jego terytorium wkroczy intruz, nawet jeśli intruz ten ma tylko cztery lata. Panika, krzyki, nieskoordynowany ruch widowni, strach dziecka – to wszystko może sprawić, że przyjazne zwierzę zmieni się w agresora. Wystarczyłoby żeby mocniej ścisnął dziecko. Albo zaczął gryźć. To przecież dla kilkulatka pewna śmierć. Czy również wówczas takim murem za gorylem stanęliby obrońcy praw zwierząt? Czy dla nich bezpieczeństwo i życie dziecka nie ma już znaczenia?

Niestety, mam coraz częściej wrażenie, że dla wielu obrońców praw zwierząt zwierzęta są ważniejsze niż człowiek, a już na pewno ważniejsze niż dziecko. Ot, taka lewacka wrażliwość. Ronić łzy nad gorylem, a nie cieszyć się, że dziecko wyszło z bardzo niebezpiecznej sytuacji bez szwanku na życiu i zdrowiu.

 

Małgorzata Terlikowska