Katarzyna Wiśniewska z „Gazety Wyborczej” postanowiła (nie pierwszy i nie ostatni raz) przyprawić nam gębę i pokazać, jak to zwalczamy szczepionkę przeciwko HPV. Szczepionka od jakiegoś czasu w kalendarzu szczepień była jako zalecana, nagle jednak ktoś wpadł na pomysł, by była obowiązkowa dla wszystkich dziewcząt między 11. a 13. rokiem życia. I nie o obecność szczepionki chodzi tylko o fakt, że od 2017 roku jako rodzic nie będę miała wyboru. A o wybór tu chodzi. Skoro istnieje mnóstwo dowodów na to, że szczepionka prowadzi do paraliżu czy zgonu, chociaż ma wiele skutków ubocznych, a jednocześnie w razie komplikacji cały ciężar leczenia dziecka spada na rodziców (ani lekarz, ani pielęgniarka, ani producent nie poczuwają się do  odpowiedzialności za ewentualne powikłania), nie ma zarezerwowanych pieniędzy na odszkodowania w takich przypadkach, chociaż wszędzie tam, gdzie jest stosowana, nie ma obowiązku jej podawania, nie rozumiem, dlaczego odbiera się rodzicom możliwość decyzji. I o to toczy się cała batalia. O wybór, który przecież jest wartością fundamentalną. Również dla dziennikarek „Gazety Wyborczej”.

Katarzyna Wiśniewska przytacza fragmenty mojego teksty z Frondy, w którym piszę o możliwych (udokumentowanych) powikłaniach. I podobno nimi straszę. W takim razie na równi ze mną każdego pacjenta straszą koncerny farmaceutyczne, które na ulotkach dołączanych do leków obowiązkowo piszą o skutkach ubocznych. Im wolno? Innym osobom już nie? Przy okazji pani Wiśniewska podważa moje kompetencje, że niby o sprawach medycznych wypowiada się redaktor książek. Śpieszę donieść pani Katarzynie, że redaktor książek to zawód przeze mnie wykonywany, natomiast z wykształcenia i pasji jestem etykiem. I jako etyk (nie etyczka) mam prawo zabierać głos w dyskusji dotyczącej bioetyki czy moralności. Mam także prawo stawiania pytań etycznych, a takim niewątpliwie jest pytanie o sens szczepień obowiązkowych, skoro wokół nich narosło wiele wątpliwości. Takim pytaniem jest także pytanie o to, czy osoby i instytucje rekomendujące szczepienia są zupełnie bezstronne? Jak na razie nie doczekałam się odpowiedzi na to pytanie, a dane, do których dotarłam, pozwalają sądzić, że nie zawsze te intencje są czyste. Bo autorytety lobbujące na rzecz szczepionki to często pracownicy czy współpracownicy producenta rzeczonego preparatu.

Jak na razie nie ma też dowodów na to, czy szczepionka faktycznie spełnia swoje zadanie. W 2009 roku Polskie Towarzystwo Ginekologiczne pisało: „Zakłada się, że długoterminowe, potencjalne korzyści z zastosowania szczepień przeciwko zakażeniom HPV będą polegały na zredukowaniu umieralności na raka szyjki macicy o około 70% za 15-20 lat”. Na razie więc mamy założenia  i przypuszczenia, na twarde dane musimy jeszcze kilka lat poczekać. Za parę lat może się przecież okazać, że jedna dawka szczepionki nie daje pełnej ochrony i trzeba podać dawkę uzupełniającą. Kto za to zapłaci?

Cała dyskusja wokół szczepionki ma przekonać, że jest to jedyne antidotum na raka szyjki macicy. Szkoda, że Katarzyna Wiśniewska nie doczytała innych moich tekstów, w których pisałam choćby o konieczności wykonywania cytologii. Tak się złożyło, że właśnie dostałam zaproszenie na bezpłatne badanie, które jak pisze NFZ „jest najskuteczniejszą formą profilaktyki raka szyjki macicy”. Bo ja również nie chcę, żeby kobiety umierały na ten nowotwór. Tym bardziej, że skuteczna metoda wykrywania tego nowotworu nawet na najwcześniejszym etapie jest dostępna w każdym gabinecie ginekologicznym. Problem jest w kobietach, które jak ognia boją się ginekologów i latami do lekarza nie chodzą. Przychodzą, kiedy zmiany są już tak zaawansowane, że nie ma możliwości ich leczenia. Walczyć więc trzeba o tę świadomość i przekonywać kobiety, że muszą się o siebie zatroszczyć, to nie żaden wstyd.

Mam też wrażenie, że Katarzyna Wiśniewska przypisuje moim słowom zbyt dużą siłę rażenia. Nie przypuszczam, żeby moje teksty miały aż taką wagę, żeby ktoś na ich podstawie podejmował decyzję. Dobrze, jeśli się zastanowi, poczyta, a najlepiej niech wiedzę skonfrontuje z niezależnym (od firm farmaceutycznych) ginekologiem. Takich na szczęście nie brakuje. I wtedy niech każdy rodzic sam decyzję podejmuje. Bez odgórnego nakazu państwa.

I na koniec jeszcze jedna rzecz: „dla publicystów Frondy jedynie słusznym sposobem na zapobieganie zarażeniu wirusem jest... wstrzemięźliwość seksualna i wierność jednemu partnerowi (rzecz jasna ślubnemu). A szczepionka to w ich logice przyzwolenie dla utrzymywania licznych kontaktów seksualnych. Co jeśli ten jeden partner zdradzi i przyniesie (do małżeńskiego łoża) wirusa HPV?”. „Zakażenia HPV odbywa się głównie drogą płciową” – przypomina Polskie Towarzystwo Ginekologiczne. Dlatego tak ważne pozostaje promowanie wierności i przedmałżeńskiej czystości. Co jest w tym złego? Jakie to przestępstwo? Przecież to nic innego jak promocja zdrowia. A po drugie, czas może, by w końcu także partnerzy pomyśleli, że od ich nierozważnych decyzji zależy zdrowie lub życie ich kobiet. Taka postawa to dopiero prawdziwa troska i odpowiedzialność za osobę, którą się kocha.  

Małgorzata Terlikowska