Dane ośrodka badania opinii społecznej poznali właśnie biskupi. Obraz, jaki się z nich rysuje, nie napawa optymizmem. Młodzi ludzie są bowiem zniechęceni, niezainteresowani sprawami Polski, rozgoryczeni, a jako cel swojego życia widzą emigrację. W Polsce nic ich nie trzyma – ani perspektywa pracy, ani rodzina, która zresztą albo jest już na emigracji, albo zdążyła się rozpaść. Z roku na rok spada liczba młodych ludzi regularnie praktykujących i uczęszczających na szkolną katechezę. Według danych  CBOS z 2013 roku 71 proc. młodzieży deklarowało się jako osoby wierzące (w tym 6 proc. – jako "głęboko wierzące"). W porównaniu z rokiem 1996 oznacza to spadek o 9 punktów procentowych. Najnowsze dane mówią o 10 proc. zadeklarowanych niewierzących, a to dwa razy więcej niż 17 lat wcześniej.

W parze ze spadkiem zainteresowania praktykami religijnymi idzie przyzwolenie na zachowania sprzeczne z moralnością chrześcijańską. W ciągu 17 lat z 23 do 17 proc. zmniejszył się odsetek przekonanych o tym, że "pierwsze kontakty seksualne młodzi ludzi powinni mieć dopiero po zawarciu małżeństwa". Obecnie ponad połowa młodzieży  uważa, że „seks nie wymaga ani miłości, ani małżeństwa, nawet przelotny związek może dostarczyć przyjemnych, pięknych przeżyć". Taką opinię podziela 48 proc. chłopców i 17 proc. dziewcząt. Trend ten jeszcze będzie się pogłębiał. Już wprowadzenie pewnych „ułatwień”, jak dostępność „pigułki po” dla 15-latek raczej wpłynie na jeszcze bardziej liberalne podejście do spraw seksualności.

Niepokój budzi także ogromna akceptacja młodych ludzi choćby dla alkoholu. Na pytanie o jego picie w ciągu ostatniego miesiąca 72 proc. badanych przyznało, że piło piwo, 68 proc. – wódkę, a 35 proc. – wino. Natomiast 18 proc. młodzieży przyznało się do używania w ciągu ostatniego rok narkotyków lub/i innych środków odurzających.

Choć raport ten pokazuje pewne tendencje występujące wśród młodych ludzi, to tak naprawdę jest to zimny, a nawet lodowaty prysznic dla nas dorosłych. Co takiego zrobiliśmy, albo co zaniedbaliśmy, że młodzi ludzie czują się dziś tak rozgoryczeni i oszukani? Co zrobiliśmy nie tak, że nie widzą sensu mieszkania w Polsce?  Gdzie byliśmy, kiedy oni rośli i dojrzewali? W pracy, zagonieni, bo trzeba zarobić i się dorobić? Nieobecni w domu, zanurzeni w świat seriali, telewizji informacyjnych? Zajęci przemeblowywaniem swojego życia, bo właśnie na naszej drodze pojawił się ktoś nowy i postanowiliśmy zacząć wszystko od początku, zostawiając nie tylko małżonka, ale też i dzieci. Jaki daliśmy im przykład? Że wierność się nie liczy? Miłość się nie liczy? Nic nie jest trwałe i na zawsze?

A skoro my dorośli nie potrafiliśmy zbudować trwałego, opartego na miłości związku, nie powinno nas dziwić, że nasze dzieci idą w nasze ślady i nie mają złudzeń, że uda im się coś trwałego zbudować. Zresztą po co? – zadają pytanie. Skoro więc ci młodzi ludzie na własnej skórze doświadczyli rozwodu rodziców, jaką wartość ma mieć dla nich małżeństwo  („przecież to tylko papierek”) czy rodzina.

Raport prezentowany biskupom wskazuje na jeszcze jedną niepokojącą rzecz. Autorytet stracili… ojcowie. O ile jeszcze w rodzinie najważniejszą osobą dla młodych ludzi pozostaje matka (taką opinię wyraziło ponad 60 procent badanych), o tyle ojciec uplasował się daleko w tyle, po koleżankach, kolegach i znajomych. Na ojca liczyć może mniej niż co trzeci badany. Gdzie więc są ci ojcowie? Uciekli? Przestraszyli się odpowiedzialności za dziecko? Są wiecznie nieobecni? Jak więc mogą być ważni dla swoich dzieci. Ojciec nie ma być bowiem legendą, a realną osobą obecną w życiu swoich dzieci.

Bić w piersi powinni się nie tylko rodzice, ale też i hierarchowie. Co takiego stało się z Kościołem, że młodzi tak zaczęli od niego odpływać? Skandale seksualne? Brak atrakcyjnej oferty dla młodych ludzi? A może brak prawdziwych przewodników, dla których mistrzem jest Jezus Chrystus? Brak autentycznej wiary tych, którzy wiarę tę mieli zaszczepiać w młodych ludziach?

Pewnie winę za te postawy zrzucić można na kulturę i otaczający nas świat. Tyle że byłoby to pójście na łatwiznę. Bo to nie świat wychowuje nasze dzieci, tylko my. Dostaliśmy więc gorzką pigułka do przełknięcia. Przed rodzicami, wychowawcami i Kościołem ogrom roboty. Złudny świat bez odpowiedzialności, bez zobowiązań, za to z alkoholem lejącym się strumieniami i wieczną zabawą to jak widać kusząca propozycja. Zanim jednak ci młodzi ludzie zabawią się na śmierć, musimy im pokazać, że prawdziwe życie nie taki wygląda. Prawdziwe życie nie jest zabawą, a ciężką pracą, która przynosi owoce. Apel papieża Franciszka, byśmy my rodzice w końcu wrócili z wygnania dziś w świetle badań CBOS jest nad wyraz aktualny. Jeśli tego nie zrobimy, stracimy młode pokolenia na dobre.

Małgorzata Terlikowska