Polski Episkopat i jego zaangażowanie w sprawę in vitro wypunktował Zbigniew Nosowski. Zdaniem redaktora naczelnego kwartalnika „Więź” problemem nie jest zabieranie głosu prze biskupów czy ich apele do polityków, ale sposób, w jaki wszystko to się dokonywało. A sposób ten sugerował narzucanie wizji katolickiej w kwestii in vitro. Zaniepokoiłabym się i zdziwiła, gdyby hierarchowie Kościoła katolickiego narzucali wizję protestancką czy nawet ateistyczną. Skoro przypominali naukę kościoła, którego są pasterzami, to chyba dobrze. Przypominali ją w kraju, gdzie zdecydowana część obywateli określa siebie mianem katolików, chrzci dzieci, bierze sakramentalny ślub, a po śmierci odprowadzana jest na cmentarz przez kapłana.

Pierwszy zarzut, jaki Zbigniew Nosowski wysuwa pod adresem biskupów, to fakt, że in vitro zajęli się oni dopiero w 2007 roku, choć procedura wykonywana była w Polsce już od dwudziestu lat. „…episkopat zainteresował się tym tematem głównie na poziomie regulacji prawnych, a nie edukacji (…) Chodziło bardziej o przekonanie parlamentarzystów niż zwykłych obywateli. Im mieli te skomplikowane sprawy wyjaśniać księża w parafiach. Tyle, że sami ich dobrze nie rozumieli” – tłumaczy Nosowski w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej. Kwestia in vitro nie była obca ani księżom, ani biskupom. Z jednej strony były dokumenty Kościoła, które hierarchowie znać powinni, choćby wydana w 1987 roku Instrukcja Kongregacji Nauki Wiary „Donum vitae”. Rok 1995 przyniósł encyklikę „Evangeliun vitae” Jana Pawła II. Z drugiej strony, polscy etycy w swoich podręcznikach, choćby śp. ks. Tadeusz Ślipk,o pisali na ten temat. Dyskusja akademicka trwała.

Przełomem był rok 2008 i powołanie na 344.Plenarnym Posiedzeniu Episkopatu Polski Komisji Bioetycznej przy Episkopacie Polski. Na jej czele stanął lekarz – abp Henryk Hoser. W skład tego gremium weszli lekarze, genetycy, prawnicy, słowem ludzie, którym współczesne problemy bioetyczne nie były obce i z którymi na co dzień się spotykali. Odtąd bioetyką zaczęli zajmować się fachowcy. Stąd po 2007 roku znacznie większe zaangażowanie hierarchów Kościoła w sprawy chociażby zapłodnienia pozaustrojowego.

Kolejny zarzut to język, w jaki o in vitro mówili biskupi. Zdaniem publicysty zabrakło w nim zrozumienia i współczucia dla osób bezdzietnych, które dramatycznie poszukują możliwości poczęcia dziecka. „Gdy słyszały one słowa o "produkcji człowieka", mogły poczuć się odepchnięte i wykluczone” – dodaje Nosowski. Szkoda, że publicysta nie chce zauważyć, że wielokrotnie biskupi podkreślali niezaprzeczalną godność dziecka poczętego in vitro, nie wykluczali tych dzieci z Kościoła. Więcej, Kościół dostrzegając narastający problem niepłodności, zaangażował się duszpastersko w pomoc ludziom zmagających się z brakiem dziecka. Do tej pory skrywany w zaciszu domowym problem ujrzał światło dzienne. Okazało się, że pary borykające się z niepłodnością oprócz pomocy medycznej potrzebują też często pomocy psychologicznej i duszpasterskiej. Stad coraz większa oferta spotkań dla niepłodnych, Mszy św. w intencji poczęcia dzieci czy rekolekcji. Ogromnie ważne było i jest także zaangażowanie Kościoła w promocję naprotechnologii, metody leczenia niepłodności pozostającej w zgodzie z moralnym nauczaniem Kościoła.

Wróćmy jednak do zarzutów. Zdaniem Zbigniewa Nosowskiego Kościół za często na temat zapłodnienia pozaustrojowego się wypowiadał. I to jest jego błąd. „W ciągu sześciu tygodni było dziewięć oficjalnych dokumentów Kościoła ws. in vitro. Tak dużego zaangażowania nie było nawet w przypadku regulacji prawnej aborcji” – uważa Nosowski. I dobrze, że Kościół się zaangażował, bo stawka w tej debacie była niebagatelna – nie tylko jak najlepsze życie dzieci poczętych pozaustrojowo, ale także godność tych, które na swoją kolej czekają –jak to określają zwolennicy in vitro – „na zimowisku”, czyli zamrożone w ciekłym azocie. I choć funkcjonuje powiedzonko, że gorliwość jest gorsza od faszyzmu, to w odniesieniu do życia ludzkiego nie może być ono stosowane. Wszak lepiej być gorliwym niż obojętnym. Zaniedbanie to grzech, który w przypadku dyskusji o godności człowieka i jego prawie do życia nie może mieć miejsca.

Nieuprawnione jest, moim zdaniem, porównywanie debat na temat aborcji do obecnej debaty na temat in vitro. W 1993 roku, kiedy wypracowywany był tzw. kompromis aborcyjny, była inna technika i zupełnie inne media. Przez ponad 20 lat od tamtego na naszych oczach dokonała się rewolucja technologiczna. Rozwinął się internet, powstały media społecznościowe. Informacje przekazywane są znacznie szybciej. Mnogość kanałów dostępu informacji także może powodować wrażenie, że wszyscy mówią tylko na jeden temat.

Na koniec obrywa się wszelkiej maści konserwatystom. Oni bowiem, zdaniem redaktora naczelnego „Więzi”, ponoszą odpowiedzialność za taki, a nie inny kształt ustawy regulującej m.in. kwestie in vitro: „Wcześniej były zresztą projekty ustaw dużo lepsze. Ze względu na działalność konserwatystów były one jednak odrzucane. Ostatecznie, choć Polska realnie mogła mieć jedną z najlepszych - z katolickiego punktu widzenia - ustaw bioetycznych w Europie, mamy ustawę bardzo niedobrą”  - podsumowuje redaktor naczelny "WIĘZI". Gorzkie i nieprawdziwe to podsumowanie. Tak krytykowanym przez Zbigniewa Nosowskiego konserwatystom chodziło o wypracowanie takiego kompromisu, który uwzględniałby wszelkie moralne pułapki i jak najlepiej chronił wszystkie dzieci poczęte pozaustrojowo, w tym także te na najwcześniejszym etapie rozwoju. To z troski o dzieci konserwatyści walczyli o ograniczenie do minimum, albo wręcz całkowite wyeliminowanie ponadliczbowych zarodków, o zakaz eksperymentów genetycznych czy handlu ludzkimi gametami czy też zarodkami. Chcieli naprawdę sensownego kompromisu, tyle że po drugiej stronie takiej woli nie było. Moralność przegrała z lobbingiem i dlatego mamy taką a nie inną ustawę.

Małgorzata Terlikowska