Od dziś osoby promujące pornografię, wyuzdane zachowania seksualne, wulgarny język to KULTUROWA mniejszość. Co prawda kultura zawsze kojarzyła mi się z czymś zupełnie innym, ale widocznie nie jestem na czasie. Dziś nawet dzieciom czy młodzieży trudno zwrócić uwagę, kiedy na przykład przeklinają. W końcu to język nowej kulturalnej elity, tak teraz mówią w teatrze, proszę się więc nie czepiać. Walka z pornografią? Przecież to sztuka przez wielkie „S”, a panie trudniące się nierządem po prostu obcują ze sztuką. Stręczyciele to więc nie żadni przestępcy, a mecenasi sztuki. Nieźle się narobiło.

Mniejszościom w Polsce łatwo nie jest. Jako matka wielodzietna też należę do mniejszości, więc wiem, jakie to wszystko trudne. A kiedy jest to mniejszość kulturalna to już w ogóle. Taka matka to sobie jakoś poradzi, a kulturowa mniejszość musi zamknąć się w szafie, bo inaczej dopadnie ją niekulturowa i niekulturalna większość i jeszcze zechce na swoje konserwatywne poglądy nawracać. A jak mniejszość się nie podporządkuje, to bach! – jakiś pogrom się zrobi i po kłopocie.

Rzeczniczką mniejszości kulturowej została Kinga Dunin. I zaapelowała o szczególną ochronę owej mniejszości. Bo to jednostki wybitne, wysokiej klasy esteci, którzy wyznaczają nowe trendy i nowe ścieżki, którymi podążać winna współczesna kultura. „Mniejszość kulturowa, podobnie jak inne mniejszości, powinna przecież być jakoś chroniona. Mieć prawo do kultywowania własnej odmienności. Może nawet swoje szkoły? A przynajmniej zamiast lekcji religii zajęcia o teoriach krytycznych. Zamiast zbiorowych wycieczek na film Bitwa Warszawska uczniowie oglądaliby Satiricon. A nawet można by dla niej zarezerwować kilka miejsc w Sejmie” – pisze na portalu „Krytyki Politycznej”. Jeśli bowiem nie będzie chroniona rozprawi się z nią motłoch, który do teatru nie chodzi, książek nie czyta i nie chce posyłać do szkoły dzieci, to znaczy może nawet chce, ale domaga się jakiegoś wyboru. Wiadomo bowiem, że kulturowe elity oddają dzieci do żłobka zaraz po urodzeniu (albo ich w ogóle nie rodzą), a niekulturowe hodują w domu pod kloszem, żeby jeszcze nie nasiąkły jakimiś szatańskimi ideami. I jeszcze w tym domu są indoktrynowane i formowane na bojówkarzy. Tych od pogromów, rzecz jasna.

A przecież ta mniejszość większości w drogę nie wchodzi, eksperymentuje we własnym sosie, pod przymusem nikomu nie każe owoców eksperymentów oglądać. Jest grzeczna, spokojna, nie wadzi nikomu: „Nie gwałci, nie podpala, nie zmusza kobiet do chodzenia w burkach. I nawet nie zmusza nikogo do zapoznania się z twórczością Elfriede Jelinek. Nie blokuje wejść do kościołów. Nie zagłusza swoimi tam-tamami pieśni patriotycznych. W gruncie rzeczy żyje w swoistej szafie” – pisze Dunin. Bo jak wiadomo owa większość tylko gwałci, odbiera kobietom wszelkie prawa, każe im rodzić dzieci. A jak nie gwałci i nie zapładnia, to modli się w kościele i śpiewa patriotyczne pieśni.

Tylko czy na pewno? Czy mniejszość ta, tak bardzo przekonana do  swoich nowatorskich pomysłów, nie terroryzuje nimi większości? Czy przypadkiem nie chce narzucić swojej wizji świata? A skoro wizja ta sprzeczna jest z wyznawanymi przez większość wartościami, to ta po prostu się broni. Broni wartości i broni moralności.

Ten tak pogardzany przez Kingę Dunin motłoch to chociażby rodzice, którzy sami chcą wychowywać swoje dzieci, nie pod dyktando liberalnych organizacji promujących edukację seksualną, tylko w zgodzie z własnym sumieniem. Ten motłoch to rodzice, którzy nie zgadzają się na obecność pornografii w przestrzeni publicznej. A takim jej zawłaszczeniem było choćby oblepienie miasta plakatami reklamującymi spektakl wrocławskiego Teatru Polskiego. Plakatami, które zostały zablokowane przez portal społecznościowy za… propagowanie treści pornograficznych. Ten motłoch to w końcu osoby powołane do tego, by chronić dzieci i młodzież przed deprawacją i kontrolować, na co konkretnie wydawane są publiczne pieniądze. Bo jeśli na promocję czegoś, co pod hasłem sztuki wysokiej ma promować nawet w minimalnym stopniu rynsztok, to osoby te winny interweniować w imię dobra społecznego. Gdyby sztuka ta wystawiana była w jakimś teatrze offowym, za własne pieniądze, skandalu by nie było. A skoro publiczne pieniądze wydawane są na promocję wulgarności i rozpusty, to trudno nie reagować.

Nie chodzi więc o żadne ciemiężenie kulturalnej mniejszości. Bo jak się okazuje nie jest to znowu taka mniejszość. Swoich rzeczników ma bowiem w Sejmie, samorządzie, ogólnopolskich mediach. Nikt też mniejszości tej nie zamyka w szafie, a wręcz przeciwnie – zaprasza na salony. Niech więc ta  mniejszość się tak nad sobą nie użala. Bo to aż nie wypada. Jeśli więc spór o sztukę wystawianą w Teatrze Polskim we Wrocławiu pokazał jakąś mniejszość, to mam wrażenie, że nie tę, którą miała na myśli felietonistka „Krytyki Politycznej”. Przykre to jest, kiedy okazuje się, że mniejszością są ci, którzy chcą zakazać promocji pornografii, którzy mówią o wartościach, którzy chcą budować cywilizację i kulturę choćby na Dekalogu. To im się knebluje usta, to z nich się szydzi, to ich próbuje się zamknąć w kościelnej kruchcie. Ale łatwo nie będzie, bo co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Małgorzata Terlikowska