„Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci” – słowa te to nie pusta formułka powtarzana za kapłanem w pięknych  i wzruszających okolicznościach, a publicznie złożona obietnica, która niesie ze sobą określone konsekwencje. Wygłaszana tylko dlatego że tak wypada, że rodzice nalegają, a ciotki i babcie płaczą nad życiem młodych bez ślubu, to pomyłka, która znajduje często odzwierciedlenie w statystykach rozwodowych. Statystykach, które optymistyczne nie są, jeśli zdamy sobie sprawę, że średnio co trzecie polskie małżeństwo się rozpada. Spora grupa z nich to małżeństwa sakramentalne, które ślubowały sobie miłość aż po grób w obecności Boga, kapłana, świadków, rodziny i znajomych. Przysięga małżeńska to także publiczne zobowiązanie do przyjęcia i wychowaniu po katolicku dzieci, którymi młodych obdarzy Bóg. Trudno jednak po katolicku wychowywać dzieci, kiedy samemu nie jest się osobą niewierzącą, a ślub w kościele bierze się tylko dlatego, że jest ładnie i można łezkę uronić ze wzruszenia.

Dlatego nie dziwią mnie spadające statystki dotyczące małżeństw sakramentalnych. Najwyraźniej spadek ten widać w kościołach na Dolnym Śląsku i w Zachodniopomorskiem. Tam odsetek ten wynosi 50 procent – wyliczyli demografowie z Uniwersytetu Łódzkiego. „Na śluby sakramentalne decyduje się 62,5 proc. nowożeńców. W miastach jest to 56 proc., a na wsiach - 70,3 proc. Porównując liczby z rokiem 2000, aż  72 proc. wszystkich ślubów zawieranych w naszym kraju były małżeństwami wyznaniowymi. W sumie w miastach decydowało się na ślub kościelny o 10 proc. więcej par, a na wsiach o 12 proc.” – referuje ustalenia naukowców „Rzeczpospolita”.

Gdzie więc szukać przyczyn tego, dość jednak sporego, spadku? Po pierwsze, w dość słabej wierze ludzi wkraczających w dorosłe życie. Skoro młodzi ludzie coraz częściej deklarują się jako osoby niewierzące, to trudno wymagać od nich, by budowali związek na fundamencie, który z gruntu odrzucają. Skoro w Boga nie wierzą, skoro negują Jego istnienie, to trudno wymagać, by stawali przed Nim i składali wiążące ich na całe życie zobowiązanie. W takiej sytuacji uczciwą postawą jest nierobienie sobie szopki sakramentu.

Po drugie, ci młodzi ludzie często pochodzą z rodzin naznaczonych rozwodem i po prostu boją się, że podobnie jak ich rodzicom, także i im nie uda się stworzyć trwałego związku. Wolą więc żyć w związkach nieformalnych, gdyby którejś ze stron jednak się coś odwidziało. Mając wokół siebie szereg rozwiedzionych małżonków, nie wierzą po prostu, że im może się udać. Poza tym często wchodzą z założenia, że prawdziwa miłość „papierka” nie potrzebuje, i nie stają na ślubnym kobiercu.

Po trzecie, w dzisiejszym świecie wierność jest passe. Traktowana jest jako ograniczenie mojej wolności, a ta przecież ograniczona być nie może w żaden sposób. Po co więc zobowiązywać się do czegoś, do czego de facto zobowiązywać się nie chcemy i z góry zakładamy, że jak nam coś nie wyjdzie, coś się nie spodoba, to się rozstaniemy. Papież Franciszek określa takie zjawisko mianem „kultury tymczasowości”. Niestety, zjawisko to przybiera na sile. Cierpią z jego powodu dzieci, które w takich „tymczasowych” związkach się rodzą. Tymczasem, biorąc ślub sakramentalny, zobowiązujemy się do tego, że będziemy ze sobą na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, aż nas śmierć nie rozdzieli.

Kolejny powód, dla których ludzie wybierają USC a nie kościół, albo w ogóle żyją w związku nieformalnym, to fakt, że dla jednej z osób lub dla obojga jest to kolejny związek i na drodze do sakramentalnego małżeństwa stoją konkretne kanoniczne przeszkody.

Tych powodów jest pewnie znacznie, znacznie więcej. I należy mieć świadomość, że statystyki te raczej już rosnąć nie będą. Wręcz przeciwnie. Stąd potrzeba bardzo rzetelnego przygotowania do małżeństwa tych, którzy chcą ślubować przez Bogiem miłość, wierność i uczciwość małżeńską swojemu małżonkowi. Bo to ci małżonkowie, złączeni świętym węzłem małżeńskim, mają być świadkami życia małżeńskiego zbudowanego na fundamencie jedności i trwałości. Mimo lansowanych trendów jest to możliwe i ciągle jeszcze bardzo wielu małżonkom to się udaje. „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”.

 Małgorzata Terlikowska