O tym, że na polskich porodówkach źle się dzieje, świadczą niekończące się opowieści rodzących kobiet czy doniesienia medialne świadczące o rażących zaniedbaniach, kończących się zazwyczaj śmiercią dziecka. I nie chodzi o pastelowe ściany czy nowoczesne łóżka, ale o szacunek i zapewnienie choćby minimum intymności kobiecie rodzącej. A to nie zależy od pieniędzy (których na położnictwo ciągle brakuje), a od postawy ludzi. Piękny poród to marzenie wszystkich kobiet. Bo to nie tylko fizjologia, ale przede wszystkim metafizyka. Trudno jednak jej doświadczyć, kiedy kobieta zostawiona sama sobie zwija się z bólu, nikt jej nie pomaga, a na wszelkie prośby, słyszy lakoniczną odpowiedź: ‘Nie krzycz, poród musi boleć”. Dzięki ludziom, których miałam szczęście spotkać podczas porodów moich dzieci, wydarzenie to – choć zanurzone w fizjologii – postrzegam jako niesamowite doświadczenie. Poród to swoiste misterium, a nie rzeźnia numer pięć.

Przed każdym porodem zaczytywałam się w pięknej książce, która powinna być lekturą obowiązkową wszystkich ciężarnych, a lekarze i położne powinni polecać ją na pierwszej wizycie. Ta książka to „Rodzić razem i naturalnie” Ireny Chołuj, położnej, pionierki porodów domowych w Polsce. Ta książka jest swoistym wprowadzeniem w poród, uczy panowania nad swoim ciałem i bólem. To także wzruszające świadectwa tych rodziców, którzy swoje dzieci rodzili w domowym zaciszu, bez całej szpitalnej aparatury i bieganiny. Książkę tę powinien przeczytać koniecznie prof. Romuald Dębski, który takie porody krytykuje. Przy okazji, we właściwym sobie stylu obraża położne, które takie porody praktykują: „Uważam, że poród domowy to bzdura. Położne przyjmują takie porody głównie ze względów zarobkowych. Jest to da nich jakiś sposób płatności” – mówi Wirtualnej Polsce. Jest to krzywdząca i niesprawiedliwa ocena wysiłku tych kobiet, które sprawiają, że poród staje się wydarzeniem intymnym, rodzinnym i wbrew obiegowej opinii bezpiecznym.

W wywiadzie tym prof. Dębski nie oszczędza także pacjentów: „Kombinatorstwo jest straszne, bo w dalszym ciągu mamy socjalistyczną służbę zdrowia, czyli każdemu się należy za darmo. Zapomina się, że za darmo należy się tylko minimum”. Osoby ubezpieczone przecież co miesiąc odprowadzają stosowne składki, więc jakie to za darmo. Gdybym była nieubezpieczona, dostałabym na odchodne rachunek ze szpitala, a tak przecież koszt porodu i opieki okołoporodowej pokrywa NFZ nie z jakichś wirtualnych pieniędzy, tylko tych, które regularnie na ubezpieczenie społeczne odprowadzam.

Prof. Dębski obraża nie tylko położne i podatników, ale też kobiety w ciąży. Dlaczego? Bo wyłudzają zwolnienia lekarskie: „Zwolnienia w ciąży zależą głównie od tego, jak się lubi swoją pracę. Dziennikarki, lekarki, artystki, aktorki, są to osoby które z reguły starają się zrobić wszystko, żeby jak najdłużej chodzić do pracy. Ja niejedną businesswoman widziałem, która w przerwach między skurczami wysłała e-maile z własnego laptopa. A jak ktoś pracuje na kasie czy "dba o powierzchnie płaskie", to są z reguły są tak stresujące zajęcia, że kobiety nie mają ochoty chodzić tam w stanie brzemiennym. Jeszcze dobrze nie zajdą w ciążę, a już przychodzą po zwolnienie lekarskie”. Rozumiem, że szacunek ma pan profesor wyłącznie do kobiet wykształconych, te, które ciężko fizycznie pracują już na szacunek nie zasługują. Jako redaktor pracowałam do końca każdej ciąży. W domu, w ciszy, kiedy źle się czułam, mogłam się położyć, odpocząć. Takiego luksusu nie mają kobiety pracujące na kasie, w hałasie i pośpiechu, nie mają te, które sprzątają czy układają towar na półkach sklepowych. Ze względu na bezpieczeństwo ich i ich dzieci powinny mieć możliwość skorzystania ze zwolnienia. Bez obraźliwych komentarzy w mediach.

Przy okazji rozmowy obrywa się też Kościołowi. Za co? Za edukację seksualną: „Z jednej strony potężna pseudoinformacja ze strony kościelnej. Z drugiej - bardzo patologiczna informacja idącą stronami internetowymi. To są dwa krańce, a nie ma środka, w którym byłaby wskazówka o prokreacji, o antykoncepcji”. Kto miałby takie zajęcia prowadzić? „Świetnie wykształceni edukatorzy seksualni albo może po prostu ginekolodzy”. Racja, edukacja w temacie seksualności jest jak najbardziej konieczna, bez ideologii i promowania – pod dyktando firm farmaceutycznych – antykoncepcji. Może warto przyjrzeć się podstawie programowej z biologii i zamiast o rozmnażaniu roślin czy muszek owocówek uczyć porządnie o fizjologii człowieka, z dużym naciskiem na kwestie związane z rozrodczością i rodzicielstwem.

Nawet największe nakłady finansowe na położnictwo nie zmienią mentalności personelu. Braku szacunku dla rodzącej kobiety nie zrekompensują bowiem nawet najlepiej opłacane medyczne procedury.

Małgorzata Terlikowska