Wydawało się, że w Warszawie to tylko formalność. Od kilku lat rządzi tu Platforma Obywatelska. Ta sama partia, która uruchomiła rządowy program leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego 2013-2016. Program, który miał być lekarstwem na plagę niepłodności, a także miał zasadniczo wpłynąć na polską demografię. Tak przynajmniej był reklamowany i zachwalany. Choć program został okrzyknięty sukcesem, dość długo trwało ustalanie jego faktycznej skuteczność. Dane były bowiem skrzętnie ukrywane. Ujawnione zostały dopiero po sądowej batalii, którą rozpętało Stowarzyszenie „Nasz Bocian”. Okazało się, że to, co miało być wielkim sukcesem dla pacjentów, było sukcesem, ale dla klinik, które do programu weszły i które czerpały ogromne środki z państwowej kasy. W ciągu trzech lat  - wynikało z ujawnionych danych, które na swoich stronach opublikowało Stowarzyszenie „Nasz Bocian” - odnotowano 31 tys. 735 transferów zarodków do macicy. W 10 tys. 035 przypadkach stwierdzono ciążę kliniczną (668 to były ciąże mnogie). Z ostatnich danych resortu zdrowia wynika, że do programu przystąpiło blisko 17 tys. par, a na świat przyszło 3,6 tys. dzieci. Kosztowało to budżet państwa 110 mln zł. PiS, na szczęście, gdy doszło do władzy z refundacji się wycofało.

Korzystając z okazji, że u władzy w Warszawie jest partia, która nic niemoralnego w in vitro nie widzi, Partia Razem postanowiła pójść za ciosem. I złożyła projekt ustawy, na mocy której rocznie ok.1200 par mogłoby skorzystać z refundacji zapłodnienia in vitro. Koszt całej operacji to 7 milionów złotych w każdym roku obowiązywania ustawy. Pod projektem podpisało się 18 tysięcy osób.

To, co miało być tylko formalnością, okazało się poważnym problemem. Entuzjazm lewicowych działaczy ostudzili miejscy prawnicy, którzy wydali jednoznaczną opinię – nie dla in vitro w Warszawie. W swojej opinii napisali: „W przypadku programów polityki zdrowotnej dot. leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego, wątpliwości może budzić ocena, na ile przedmiotowy program jest "skuteczny" i bezpieczny" i "w jakim terminie umożliwia osiągnięcie wyznaczonych celów". (...) Mając na uwadze powyższą wątpliwość, nie można również ostatecznie rozstrzygnąć o dopuszczalności finansowania zabiegów in vitro z budżetu gminy”. Prawnicy zadali więc sensowne pytania o skuteczność i bezpieczeństwo tego typu zapłodnienia. Z danych rządowych wynika jednoznacznie, ze ta skuteczność tej procedury okazała się dużo niższa od zakładanej. W świetle ustaleń prawnych nie ma więc możliwości, by miasto płaciło za proceedurę in vitro dla warszawiaków. Dla Ratusza nie jest też argumentem, że samorządy Częstochowy czy Łodzi prowadzą u siebie takie programy: „Nie chcemy oceniać, jak funkcjonują inne samorządy, bo to nie jest naszą kompetencją. Funkcjonujemy w obrębie tego samego prawa, ale w naszej ocenie prawnej, nie ma takiej możliwości, aby miasto było płatnikiem procedury in vitro dla warszawiaków” – tłumaczył rzecznik Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Partia Razem zapowiada dalszą walkę o in vitro. Jak na razie nie znajduje sojusznika w osobie pani prezydent. Czy to tylko polityczna kalkulacja, że konszachty z lewicą Platformie nie służą i wyborców im od takich romansów nie przybywa czy może to echo sprawy prof. Chazana, kiedy to ogromna rzesza warszawiaków miała wielki żal do pani prezydent, publicznie deklarującej katolicyzm, o to, w jaki sposób rozegrała sprawę aborcji w szpitalu Świętej Rodziny. I w jaki sposób potraktowała dyrektora placówki, który nie zgodził się na zabicie dziecka. In vitro niesie ze sobą tyle moralnych wątpliwości, że już przez sam ten fakt nie może być promowane przez osoby publicznie deklarujące się jako katolicy. I cieszy, że w tej sprawie odwagi władzom Warszawy nie zabrakło.

Małgorzata Terlikowska