6 tysięcy, 12 tysięcy, a zapewne zdecydowanie więcej. Tyle imigrantów ma przyjąć Polska. Zresztą cyfry i tak nie mają znaczenia. Za dzień lub dwa może się okazać, że dostaniemy prikaz przygarnięcia jeszcze większej liczby imigrantów. Zwolennicy przyjęcia uchodźców w Polsce już przecież wszystko zaplanowali. Miejsce ma dać Kościół, niech domy parafialne w końcu ożyją, a salki zamienią się w sypialnie. „Gość w dom, Bóg w dom”. I w końcu wszyscy zobaczą, na ile polscy katolicy wierni są Ewangelii, a na ile traktują ją wybiórczo lub wcale nie respektują słów Jezusa Chrystusa. Temu mają służyć choćby telefony dziennikarzy „Gazety Wyborczej” do losowo wybranych parafii i pytania o to, czy będą gościć uchodźców. Gościć to znaczy zorganizować im życie, dbać o wikt i opierunek, ubezpieczenie, leczenie, szkołę, naukę języka polskiego, pracę, w końcu też pomoc psychologiczną. Pracy co nie miara. Specjalistów, którzy potrafią z imigrantami pracować jak na lekarstwo, podobnie z tłumaczami. Nieważne. Teraz lewicowcy rozliczą cię z przestrzegania przykazań, wierności papieżowi i Ewangelii. I już wskazują, kto jest prawdziwym katolikiem, a kto udającym katolika. Czy więc na przykład przekazanie pieniędzy choćby Caritas Polska, tak by fachowcy mogli zająć się pomocą dla imigrantów, będzie przejawem katolicyzmu, czy dopiero wzięcie ich pod swój dach? Od którego momentu zaczyna się realna pomoc w imię miłości bliźniego?

Ale nie o miejsce czy pieniądze się rozchodzi. Ale o pewien szantaż emocjonalny. W retorykę tę wpisał się także Szymon Hołownia, który w „Tygodniku Powszechnym” pisze, że – nie zważając na nic – powinniśmy przyjmować wszystkich, którzy do nas pukają, bo tego wymaga od nas Ewangelia: „Nawet jeśli przyjęlibyśmy (absurdalne) założenie, że każdy muzułmanin to potencjalne zagrożenie – to co z tego? Przecież Ewangelia mówi wyraźnie, że mam dobrze czynić również (albo: zwłaszcza) tym, którzy mnie prześladują i nienawidzą!”. Ewangelia także wymaga ode mnie bym chroniła swoje dzieci przed wszelkimi niebezpieczeństwami. A jako matka nie mogę pozostać obojętna na coraz częstsze informacje, że wraz z uchodźcami do Polski  - co jest niestety bardzo  prawdopodobne – napłyną islamscy terroryści. Mówią o tym politycy, socjologowie, politolodzy, koordynatorzy służb. Na to zagrożenie nie możemy być obojętni. Zaproszę kogoś, a on mi się odwdzięczy granatem. Agresywni mężczyźni, zwani imigrantami, przerażają mnie. Kiedy ich widzę krzyczących i rozwścieczonych, zaczynam bać się o moje dzieci. A nie chcę by mnie i ich paraliżował strach. Dlatego chciałabym, by odpowiedzialne w Polsce osoby za problem imigrantów nie lekceważyły tego niebezpieczeństwa. Przed niebezpieczeństwem mamy się bronić, a nie udawać, że go nie ma: „Uprawniona obrona może być nie tylko prawem, ale poważnym obowiązkiem tego, kto jest odpowiedzialny za życie drugiej osoby, za wspólne dobro rodziny lub państwa”. To też jest nauka Kościoła i wierność Ewangelii.

Nie chcę żyć w ciągłym strachu, czy moje dziecko bezpiecznie dojedzie do szkoły, bo może ktoś wpadnie na pomysł, żeby wysadzić się w autobusie w powietrze. Nie chcę drżeć ze strachu, że medalik zawieszony na szyi mojej czy mojego dziecka stanie się pretekstem do tego, by zrobić nam krzywdę. Jako rodzic mam moralny obowiązek ochrony dzieci przed do tej pory potencjalnym, a z każdym dniem coraz bardziej realnym zagrożeniem. Tak jak moralny obowiązek ochrony ma państwo w stosunku do swoich obywateli. Tej prostej wydawałoby się zależności nie chce zauważyć Szymon Hołownia: „Bo co ci z tego, że zachowasz przy życiu siebie, swoje dzieci, istnienie Polski i dziedzictwa kulturowego, jeśli stracisz życie wieczne?”. Za zaniedbania w życiu doczesnym będę rozliczana na Sądzie Ostatecznym, przede wszystkim za te w stosunku do osób powierzonych mojej pieczy, a tymi są moje dzieci. Troska o ich dobro i bezpieczeństwo powinna być moim priorytetem. W imię Ewangelii mogę nadstawiać swój policzek, ale w żadnym wypadku policzek moich dzieci.

Małgorzata Terlikowska