Rozbudzone nadzieje holenderskich nacjonalistów spełzły na niczym. Partia Geerta Wildersa, choć zdobyła więcej mandatów niż dotychczas, nie wygrała wyborów i nie będzie liczyć się w tworzeniu rządu.

O zwycięstwie może mówić premier Mark Rutte oraz przedstawiciele skrajnej lewicy. Rutte przejął niejako rolę Wildersa decydując się w ostatnich dniach na ostry konflikt z Turcją. To przekonało Holendrów, że można mu ufać, natomiast nacjonaliści są jedną wielką niewiadomą.

Typowany na zwycięzce Wilders przegrał sromotnie, choć cieszy go 7 mandatów więcej. Jednak o tyle samo więcej zdobyli też chadecy, którzy mogą być potencjalnymi koalicjantami przy tworzeniu nowego rządu.

Czy Holandia skręca w prawo? Bynajmniej. Sukces, w tym zdominowanym przez polityczną poprawność i liberalizm etyczny kraju, odnoszą lewacy. Czterokrotnie więcej mandatów zdobyła Zielona Lewica, socjaliści utrzymali swoje status quo, natomiast aż 5 mandatów zdobyła Partia na Rzecz Zwierząt (!!!).

Tak więc plan na Holandię jest jasny - ludziom fundować narkotyki, rentę za depresję, eutanazję i prostytucję. Walczyć natomiast należy o dobrostan zwierząt domowych i zagrodowych - bo to kluczowe dla przyszłości kraju, a niewiadomo, może kiedyś konie czy chomiki przejmą władzę, więc trzeba im dogadzać. 

Z takim programem dla opozycji wkracza Holandia, która kiedyś była państwem wysyłającym w świat najwięcej misjonarzy, a dziś sama jest krajem misyjnym, gdzie chrześcijan można szukać ze świecą w biały dzień.

Tomasz Teluk