Przerażające praktyki związane z kremacją zwłok. Rodziny zmarłych biorą część prochów i zabierają do domu w specjalnych urnach. Powodem jest brak regulacji w tym zakresie.

Firmy pogrzebowe mają w ten sposób dodatkowe źródło zysków. Nie ma przepisów, które karałyby osoby, które zabierają prochy do domu, stąd samowolka. Zyskują też producenci specjalnych relikwiarzy, które stają się coraz popularniejsze wśród tych, którzy palą ciała swoich bliskich.

Choć Kościół dopuszcza kremację, jedynie w pewnych przypadkach, praktyka dzielenia prochów zmarłych na te, które grzebie się w grobie oraz na te, które zabiera się do domu jest zgodnie krytykowana przez księży. Nieraz dochodzi do przepychanek na tym tle w trakcie pogrzebów.

Zabieranie części prochów do urny i przechowywanie ich w domu to tak, jakbyśmy obcięli nieboszczykowi rękę i trzymali ją w słoiku w formalinie. Niby nic, a jednak. Z tym, że proch w urnie wygląda gustowniej a kikut nie straszy.

Pomijając już fakt, że kremacja dla wygody jest ostentacyjnym brakiem wiary w zmartwychwstanie ciała, zabieranie prochów do domu jest jakąś formą obłaskawiania śmierci i neopogaństwa.

Prawo dotyczące pogrzebów próbowano zmienić z inicjatywy posłów SLD. Lewica chciała totalnej samowolki i legalizacji tego, co dzieje się obecnie z prochami zmarłych. Do zmian jednak nie doszło.

Mimo tego biznes kwitnie, a rodzinom zmarłych nie tylko proponuje się coraz bardziej wykwintne relikwiarze, ale też nowe formy „bycia w kontakcie” z nieboszczykami poprzez tworzenie z ludzkich prochów pierścionków czy diamentów.

W ten sposób rozpowszechnianie się praktyk kremacyjnych prowadzi do kolejnych patologii. Chyba najwyższy czas przyjrzeć się temu procederowi, który kwitnie na polskich cmentarzach i w firmach pogrzebowych.

Tomasz Teluk