Mimo obowiązującego od kwietnie zakazu aktywności medialnej ks. Jacek Międlar ponownie bryluje w mediach, krytykując swojego przełożonego.

 

To smutne, że młody kapłan kojarzony z obozem narodowców wybiera konflikt ze swoim zgromadzeniem, przy okazji kreując się na ofiarę „demoliberalnych mediów”. Mimo nałożonego zakazu wypowiadania się w prasie, radiu, TV i internecie, ksiądz udzielił wywiadu dziennikarzowi dziennika „Rzeczpospolita”.

Bulwersujące, że ksiądz Jacek wchodzi w polemikę ze swoim zwierzchnikiem, praktycznie wypowiadając mu posłuszeństwo. Mówi, że „odwołuje się od tego zakazu” i „liczy na jego roztropność”, bo musi bronić się przed paszkwilami.

W dalszej części wywiadu odnosi się wrażenie, że czyta się rozmowę z politykiem, albo publicystą, a nie księdzem. Kluczowa dla kapłana jest działalność Obozu Radykalno-Narodowego oraz prawo do obrony swojego dobrego imienia. Następnie atakuje po raz kolejny posłankę Nowoczesnej, która doniosła nań do prokuratury.

Czytając wywody ks. Międlara zastanawiałem się, czy nie minął się on z powołaniem. Chce walczyć, bronić, dochodzić sprawiedliwości, dowodzić swoich racji, przestrzegać przed pewnymi działaniami politycznymi, być aktywny publicznie. Przypomina trochę filmowego Ojca Mateusza, który wolałby pędzić raczej życie detektywa i policjanta, niż księdza.

Zachowanie kapłana, który idzie na wojnę ze swoim zakonem, ignoruje upomnienia przełożonych, wchodzi z nimi w krytyczny dialog za pomocą mediów, nie wróży niczego dobrego. Międlar dołączy zapewne do panteonu nieposłusznych – ks. Bonieckiego czy ks. Lemańskiego, z którymi łączy go właśnie ta cecha.

Młody ksiądz dość specyficznie rozumie chrześcijaństwo i sporo można zwalić na jego niedojrzałość. Aktualnie bliżej mu chyba do postawy Barabasza, przywódcy narodowej rewolty, człowieka porywczego, skonfliktowanego, walczącego o swoje, niż do Chrystusa, który ani się nie broni, ani nie przekonuje, ani nie walczy, ani nie opiera się złu.

Tomasz Teluk