Projekt zaostrzenia prawa zabraniającego bezwzględnie zabijanie nienarodzonych, zderzony z pomysłem wprowadzenia aborcji na życzenie, podgrzał temperaturę debaty publicznej.

 

Zwolennicy ochrony życia chcą pełnego zakazu mordowania dzieci w brzuchu matki, zgodnie z logiką, że albo penalizujemy zabójstwa, gwałty i kradzieże w całości, albo czynimy pewne wyjątki.

Z kolei przeciwnicy zmian w kompromisie osiągniętym w III RP jako argumenty przytaczają najczęściej ochronę życia matki, czyli wybór tzw. mniejszego zła. Potem z logiką wywodów jest już coraz gorzej.

Bo dlaczego życie matki jest cenniejsze od życia dziecka, chociaż logika podpowiada, że może być najwyżej odwrotnie, co dowodzi bohaterska postawa np. Agaty Mróz-Olszewskiej.

Nie ma też problemu, że będą rodzić się niechciane dzieci, skoro chętnych do adopcji jest więcej niż dzieci szukających rodziców.

Wreszcie pojawia się postulat, co zrobić z dziećmi, które wiadomo, że umrą tuż po porodzie, albo urodzą się niepełnosprawne.

Lewakom trudno zrozumieć, że każde życie ma wartość i że matka kocha każde dziecko. Żyjąc w postawie hedonistycznej, zbliżają się w swych postulatach do eugeniki. 

Osobiście nie jestem entuzjastą ani karania, ani przymusu. Prawo jest jednak prawem i musi ono chronić najsłabszych, także tych, których głos jest niesłyszalny.

Uważam też, że lewacy przebierają się w szaty moralizatorów, etyków i obrońców kobiet, ale ich motywacje są przyziemne. Chodzi przecież o to, aby z dziewczyną przespać się bez zobowiązań, a w razie wyższej konieczności - wyskrobać. Teraz podłe klechy i kaczyści chcą im popsuć zabawę. Taka sytuacja rzeczywiście musi rodzić wściekłość. 

Tomasz Teluk