Dlaczego mimo czarnych protestów poparcie dla rządu rośnie zamiast spadać? Nie można budować na fundamencie śmierci, której każdy się boi i chciałby jej uniknąć.

 

Przez Polskę przechodzi kolejna fala makabrycznych, czarnych protestów. Coraz bardziej radykalnych. Uczestniczki tych sabatów nie kryją już o co chodzi. To przyszłe matki, które domagają się akceptacji dla zabijania swoich dzieci. Życzą też śmierci ludziom o przeciwnych poglądach. Są wulgarne, coraz mniej kobiece.

Ich filozofia życia została obnażona przez kolejny coming-out. Morderstwo dziecka ma przynosić ulgę. Nie chodzi o żadne dramatyczne życiowe sytuacje. Chodzi o zwykły komfort i wygodę. Przy okazji wychodzi na jaw podejście do spraw seksualności rodem z filmów porno. Ciąża to choroba, a dziecko - niechciany efekt uboczny seksu, który trzeba wyciąć.

Jak bardzo trzeba być zniszczonym wewnętrznie, aby domagać się zabijania własnych dzieci. To musi być wielkie cierpienie, życie w głębokiej śmierci, wśród braku nadziei, a przede wszystkim braku miłości.

Mimo czarnych protestów, pod które podłączyła się neomarskistowska Partia Razem oraz KOD, nie widać, aby poparcie dla rządu miało spadać. Niektóre sondaże pokazują nawet trend wzrostowy. Dlaczego?

Odpowiedź jest stosunkowo prosta. Każdy z nas nosi w sobie pewien pierwotny lęk przed śmiercią i cierpieniem. Eksponowanie śmierci, a więc tego, czego boimy się i od czego uciekamy, jest więc strategią samobójczą, także politycznie. Nie da się budować na fundamencie śmierci. Można natomiast uzewnętrzniać w ten sposób swoje prawdziwe lęki i skrywane cierpienie.

Jest coś demonicznego i przerażającego w tych żałobnych wiecach. Jak wiele kobiet zostało oszukanych przez radykalne feministki i sprzeciwia się swemu naturalnemu powołaniu do bycia żoną i matką - dawczynią życia. Nie wierzę, że naprawdę wyobrażają sobie swoje życie jako bezdzietne, rozkrzyczane furiatki, będące w permanentnym konflikcie z mężczyznami.

Tomasz Teluk