Dzisiaj do paryskiej kliniki Hospice Paul Brousse, dojeżdża się metrem Villejuif. Nie wiem, jak w 1924 roku przyjechała tutaj Stanisława Umińska, słynna wówczas polska aktorka, by leczyć swego narzeczonego Jana Żyznowskiego. Doktor Brousse leczył radem i wydawało się to ostatnią nadzieją dla chorego. Umińska jechała w ślad za przyjacielem, pełna nadziei, nie wiedząc, ze historia, która tutaj się wydarzy, uczyni ją tragiczną bohaterką osobistego dramatu.

Stanisława Umińska, aktorka Teatru Polskiego, była piękna i grała role pięknych kobiet. Grała m.in. Lady Carliste w sztuce Wilde'a, Cherubina w Weselu Figara, była niezapomniana, olśniewająca.

Taką pamiętało ją środowisko i widzowie, tak pisali o niej krytycy. Kiedy grała Ruth w sztuce Garricka, kobietę, która zabiła, zbyt jeszcze była niefrasobliwa, by wierzyć, że takie historie zdarzają się naprawdę. Ani na moment nie mogła przypuszczać, że i ona w takiej sytuacji może się znaleźć. Jej kreacjami zachwycał się Kornel Makuszyński, Jan Lechoń, a Tuwim napisał specjalnie dla niej tekst „Mała Gigolette”.

Choroba dopadła Żyznowskiego w chwili, gdy odnosił sukcesy zawodowe i doznał szczęścia osobistego. Uznanego, rozchwytywanego publicystę, zarozumiałego kierownika artystycznego pisma "Pani", zmieniło uczucie dojrzałe i prawdziwe. Dopiero teraz poczuł się naprawdę szczęśliwy. Nie chciał wierzyć, że w takiej chwili może przyjść choroba, w dodatku tak bezwzględna. Rozliczał się z nią, z sensem takich ostateczności w w autobiograficznej książce "Z Podglebia". To właśnie zaliczka za nieukończoną jeszcze książkę, otrzymana od słynnych wydawców: Gebethnera i Wolffa, pozwoliła na leczenie w kosztownej, paryskiej klinice.

15 lipca 1924 roku, w dniu, w którym Stanisława Umińska dowiedziała się, ze dla kochanego przez nią człowieka nie ma ratunku, gdy zobaczyła, jak straszliwie cierpi, wyciągnęła rewolwer, który kiedyś od niego dostała i strzeliła.

Podobno kiedyś, gdy już wiedział, ze jest chory, ale jeszcze to przed nią ukrywał, zapytał, czy mogłaby go zabić w takich okolicznościach. Wtedy odpowiedziała, że nie.

W swych ostatnich dniach Żyznowski jednak już o nic nie prosił...Zresztą nigdy nie poznał prawdy ostatecznej diagnozy, a tylko się jej domyślał. Decyzję o skróceniu jego życia Stanisława podjęła całkowicie samotnie...

Dopiero pól roku po tej tragedii, w Pallais de Justice, odbył się proces sądowy.

Wysłannik Kuriera Porannego pisał:”Wątła, czarna, kredowoblada, była żałobą i wyrzutem, ale dla nikogo nie była zbrodnią. Prokurator Donet Giugne:” Żałuję, że ludzkie, pisane prawo, na straży którego stoję, nie pozwala mi wyrazić tych uczuć , których pełne jest moje serce.

I zadał pytanie: „czy sprawiedliwość nie powinna ustąpić wobec litości?”. Adwokatem tego procesu był Henri Robert, dziekan paryskiej adwokatury.

Uniewinniona wróciła do Polski. Otaczała ją dyskretna opieka kolegów z Teatru Polskiego. Może jeszcze na początku próbowali ją obdarzać rolami pięknych zwodniczek- jakże niepotrzebnie, a może wręcz nietaktownie wobec bólu, jaki w sobie nosiła. Więc szybko zrozumieli i próbowali inaczej: sztuka dostojna, pytająca, może sztuki Claudela?

I ona jeszcze także próbowała, chodziła ze swoją rolą przed ołtarz. Wszystko na próżno. Wtedy od nich odeszła.

Wiosną 1936 roku złożyła śluby wieczyste i przybrała imię Benigna. Odtąd, szukając ciągle odpowiedzi na swój czyn, szła tam, gdzie byli, podobnie jak ona, najciężej doświadczeni. W latach 1939-1945 była przełożoną w domu dla dziewcząt moralnie zaniedbanych, udzieliła tam nawet wojennego schronienia Leonowi Schillerowi. Pensjonarki wzięły udział w „Pastorałce”, którą wyreżyserował Leon Schiller. Przez  całe lata pracowała wśród dzieci upośledzonych. Kiedyś udało się jej wykrzesać uśmiech  u dziewczynki, która nie reagowała na nic przez całe lata. I tak zbierała odpowiedź, by coraz bardziej upewniać się: nie wolno mi było.

Siostra Stanisława  powiedziała: „Wówczas nie rozumiałam tego, że dusza każdego człowieka dojrzewa w cierpieniu, tam się odbywa tajemnica, której nie znamy. I nasza ingerencja jest wówczas brutalnym wtargnięciem w tajemniczy proces ducha, który przedziera się do Światła”.

Umińska zmarła w 1977 roku w Niegowie, miała 77 lat. Była polską aktorką teatralną i benedyktynką.

Małgorzata Soja