Kto inny – może tak, ale na pewno nie islamiści, dlatego sianie lęku przed zamachami terrorystycznymi podczas Światowych Dni Młodzieży i łączenie tego wielkiego święta młodych chrześcijan np. z zamachami we Francji, należy uznać tylko za świadome działanie zmierzające do zminimalizowania liczby uczestników tego wydarzenia, jak i w ogóle zdeprecjonowania ŚDM-ów. Franciszek wielokrotnie dawał dowody niezwykłej przyjaźni wobec świata islamu, choć oczywiście nigdy nie wzywał do odrodzenia Europy w islamie, jak to pisali niektórzy złośliwi lub opłaceni za sianie fermentu w szeregach katolików. Zresztą parę tygodni temu w rozmowie z gazetą „La Croix” papież ostrzegał przed tzw. Państwem Islamskim, wyhamował swoje gesty sympatii wobec muzułmanów, jak i podkreślił, że przyjmowanie uchodźców też musi mieć swoje granice oraz odbywać się na przemyślanych i bezpiecznych zasadach. Jak by jednak nie interpretować refleksji papieskich, faktem pozostaje, że jest on w świecie katolickim obrońcą islamu przed radykalniejszymi atakami. Widzą to oczywiście także przywódcy ruchów terrorystycznych, którzy są ludźmi o rysach psychopatycznych, to jasne, ale nie zostali pozbawieni inteligencji i przebiegłości. Zamach w takim miejscu, do którego przybywa papież Franciszek, absolutnie nie mieści się w ich strategii. Nie jest ich celem pozbycie się człowieka, który wykazuje tyle zrozumienia – nie dla gwałtów oczywiście, ale dla islamu jako takiego owszem. Islamiści mordują chrześcijan w ich świątyniach, to prawda, ale na swoich terenach. W Europie (przynajmniej na razie…) nie. Moim zdaniem reakcja Kościoła dowodzonego przez Franciszka na te zbrodnie jest zbyt łagodna, ale to wzmacnia tylko twierdzenie, że muzułmańscy ekstremiści uznają papieża za osobę, która co prawda ich nie akceptuje, ale jest im jednak mimo wszystko bardzo przydatna.

To, że gdzieś gromadzą się duże rzesze ludzi nie jest jeszcze dla terrorystów wystarczającym powodem do zamachu. Wieszczono na przykład, że piłkarskie Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej będą areną nie tylko sportową, ale i terrorystyczną – nic takiego się nie działo. I nie dlatego, że porobiono dużo zabezpieczeń – to, że jest trudniej wcale jeszcze nie oznacza, że zamach jest niemożliwy. Po prostu zbrodniarze spod znaku islamu nie chcieli mieć przeciwko sobie całego wielkiego świata piłkarskich kibiców, świata do którego należy też wielu muzułmanów. Terroryzm zasadza się na tym, że po zamachach zawsze muszą znaleźć się jakieś duże grupy społeczne popierające zbrodnię; inaczej byłby niemożliwy w takiej skali jak obecnie.

Atak terrorystyczny na młodych pielgrzymów podczas Światowych Dni Młodzieży byłby czymś całkiem innym niż np. atak na szydzących z wszystkich religii karykaturzystów pewnego paryskiego czasopisma albo na uczestników paryskiego koncertu z muzyką hardrockową. Niestety znajdują się ludzie, którzy o zamordowanych mówią: a dobrze im tak (czyż nie tak było po ataku na redakcję Charlie Hebdo albo nawet na WTC w Nowym Jorku?). To zaś tłumi ostrzejsze działania przeciw terrorystom, uruchamia ekstremalne postawy wśród niektórych partii politycznych (choćby w Polsce; jakiż irracjonalny sprzeciw wywoływała w parlamencie ustawa o działaniach antyterrorystycznych). Także solidaryzowanie się polityków z ofiarami zamachów jest różnie odbierane, przeważnie jednak jako gra i element pijaru. Politycy tym niby solidaryzowaniem się raczej irytują ludzi, bo choć pani Merkel z panem Hollandem maszerują pod rękę przez Pola Elizejskie, a za nimi noszone są transparenty ze stosownymi hasłami – to wiadomo, że właśnie ci przywódcy zadecydowali o wpuszczeniu do Europy całej masy osobników nam wrogich, wśród których Bóg jeden wie ilu terrorystów się ukrywa.    

Tak więc głowy szefów morderczych band są szalone, chore, ale pracują i kombinują, kalkulują; wbrew pozorom nie planują ataków na oślep. Jestem przekonany, że tak samo jest w przypadku Światowych Dni Młodzieży. Atak w Krakowie lub Brzegach bez wątpienie spowodowałby obudzenie śpiącego giganta, jakim są katolicy na całym świecie. Gdy gigant ten wyrwie się z obecnej drzemki, z bardziej pozorowanej obecnie niż faktycznej aktywności, ukaże się jego niezwykła siła. To jest zapewne jasne dla terrorystów. Stąd walka z ponad 1,2 mld katolików nie odbywa się w sposób otwarty, lecz jakby na peryferiach, w sposób hybrydowy, by sięgnąć do wojskowej nomenklatury. Atak na młodzież pod koniec lipca w Krakowie spowodowałby też niezwykłą mobilizację sił politycznych na wszystkich kontynentach przeciwnych wszelkim uchodźcom, muzułmanom i samym terrorystom. Władza przeszłaby w ręce ludzi, którzy głosiliby hasła odwetu i mieliby do tego odwetu narzędzia. Tego nie będzie ryzykować żadne Państwo Islamskie, które egzystuje tak naprawdę dlatego, że obecni politycy w Europie, i nie tylko tu, ich istnienie tolerują. Oni chcą wykruszać chrześcijański obóz po trochu, w otwartej walce nie mają (jeszcze?) szans.  

Jeśli natomiast chodzi o jakiś niezorganizowany akt szaleńca, to mamy prawo zakładać, że służby przy tak potężnej mobilizacji sobie poradzą.

Na wyhamowanie napływu pielgrzymów do Krakowa znalazł jednak sposób prezydent tego miasta, Jacek Majchrowski. Już parę miesięcy temu zaapelował do mieszkańców podwawelskiego grodu, by na czas ŚDM najlepiej… wyjechali z miasta. Tak właśnie doświadczony i sprytny lewak okazał znaną polską gościnność, tak otworzył drzwi domów dla młodych, strudzonych wędrowców zmierzających na spotkanie z Chrystusem, tak wykorzystał szansę na szerokie jak nigdy pokazanie ponadtysiącletniego dorobku Krakowa i Polski. W mieście „szczycącym” się niespotykaną liczbą punktów sprzedaży alkoholu (2500!, prawie wszystkie całodobowe) i gwałtownie rosnącą liczbą punktów hazardowych oraz domów publicznych (od Wawelu do Bramy Floriańskiej nie da się spokojnie przejść, by nie być kilkakrotnie zaczepionym przez ich agentów) w miarę jak rośnie już napływ pielgrzymów na ŚDM, tak stopniowo ubywa stałych mieszkańców. Wielu niestety znalazło w apelu prezydenta miasta świetne alibi dla swego wygodnictwa; no bo jakże to, trzy, cztery dni trzeba będzie chodzić po mieście pieszo, a nie wozić tyłek samochodem, a nawet niektóre sklepy mogą być zamknięte…

Tu przypominają mi się Światowe Dni Młodzieży w roku 2000 w Rzymie. Odbywały się w środku sierpnia, a Włochy mają tę specyfikę, że w tym miesiącu każdy kto może, wyjeżdża na urlop, również w Rzymie zamykanych jest wówczas wiele kawiarń, sklepów, zakładów, stacji benzynowych, nawet koło samego Watykanu, nie funkcjonują urzędy a miliony włoskich rodzin prą nad morze, a wybrzeży w Italii jak wiadomo nie brakuje. Burmistrz wiecznego miasta zwrócił się jednak wówczas do rzymian z apelem, by przerwali wakacje i wrócili do domów na ŚDM, do pracy, by nie zostawiali młodych pielgrzymów w potrzebie. Lewacka prasa oczywiście wyśmiała ten apel nie wróżąc mu powodzenia. Tymczasem na dwa, trzy dni przed ŚDM nagle w Rzymie niemal wszystkie sklepy, sklepiki, kawiarnie, bary, restauracyjki, zakłady usługowe otworzyły swoje podwoje. Jeden apel wystarczył. W Krakowie też…

 Leszek Sosnowski

Autor jestm.in.  publicystą miesięcznika „Wpis”. W jego aktualnym wydaniu temat ŚDM został obszernie poruszony, w tym dokonano analizy pontyfikatu Franciszka.