Portal Fronda.pl: „Rossijskaja Gazieta” donosi, że w Rosji odbywają się właśnie manewry we wszystkich dużych okręgach wojskowych. Ćwiczono między innymi zatopienie na Bałtyku łodzi podwodnej „Warszawianka”. To jakaś drobna, ale jednak prowokacja, czy też tylko zwykły element ćwiczeń wojskowych?

Andrzej Talaga: To normalne ćwiczenia wojskowe. Manewry nie trwają od teraz; nie jest prawdą, że Rosja rozpoczęła ćwiczenia dużych jednostek wojskowych po wojnie z Ukrainą. Zrobiła to wcześniej, już pod koniec 2013 roku, jeśli nie od połowy. Są to niespodziewane ćwiczenia dużych zgrupowań, przerzuty na duże odległości, czyli transport strategiczny, ćwiczenia gotowości bojowej, co zlecił osobiście, bez uprzedzenia Putin. To bardzo ważne. Nagle jednostka X w akademii wojskowej Y jest sprawdzana pod względem gotowości bojowej, kiedy może wejść do walki. Do wzmacnia gotowość całej armii, jej operacyjność i daje przywództwu politycznemu wiedzę, na ile ta armia jest gotowa do walki, a na ile nie. Największą świadomą prowokacją były ćwiczenia „Zapad” w 2009 roku, gdzie ćwiczono atak rakietą nuklearną na duże miasto położone nad dużą rzeką środkowoeuropejską – bez nazywania Warszawy, ale wszyscy wiedzieli, że tu o Warszawę chodzi. Nie można już bardziej prowokować, niż ćwiczyć uderzenie nuklearne na Warszawę – a było to jeszcze przed konfliktem na Ukrainie. Rosja konsekwentnie uznaje NATO za wroga – jest to wpisane w jej doktrynie. I konsekwentnie ćwiczy wojnę z NATO, w tym z Polską. Dlatego zatopienie „Warszawianki” wpisuje się nie w jakiś cykl prowokacji, tylko w twardą doktrynę wojskową, która obowiązuje od wielu lat.

Wpuszczać do Polski „Nocne Wilki”, czy nie? Pańskim zdaniem szum, jaki panuje wokół przejazdu tych motocyklistów jest uzasadniony? Możemy tu mówić o jakieś imperialnej prowokacji, czy może rzecz ta nie ma po prostu większego znaczenia?

W strategicznej rozgrywce jest to oczywiście bez znaczenia. Ma to jednak swoją symbolikę, choć nie jest żadną prowokacją – to, że grono motocyklistów przejdzie się przez jakiś kraj, trudno prowokacją nazywać. Nie mają broni, nie chcą robić rozrób, nie głoszą haseł oderwania jakiegoś okręgu Polski od państwa. Chcą po prostu przejechać, zapewne z rosyjską symboliką i w intencji czczenia bohaterów Armii Czerwonej. My do bohaterów mamy stosunek ambiwalentny, bo z jednej strony nie przynieśli nam wolności, a nową okupację. Z drugiej strony jednak ginęli na ziemi polskiej walcząc z Niemcami, co też nie jest bez znaczenia. Wpuszczać ich, czy nie? Skierowałbym to raczej na ścieżkę prawną. Czy z punktu widzenia prawa albo zwyczaju politycznego jest dobrze czy nie ich wpuścić – bo z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa jest to rzeczywiście bez znaczenia. Pytając z punktu widzenia politycznego, czy dobrze, że oni tu wjadą, odpowiedź jest jasna: niedobrze. Z drugiej strony gdy ich zatrzymamy i nie wpuścimy, to zostanie to bardzo nagłośnione i wtedy dopiero zrobi się z tego problem polityczny. Mam do tego stosunek bardzo ambiwalentny. Z jednej strony to grupa ewidentnie proputinowska, dowodzi nimi przecież przyjaciel Putina; to grupa mająca cechy parapolitycznej bojówki. To w końcu jednak tylko motocykliści, więc wypadałoby pozwolić im przejechać, ale, na przykład, bez żadnej symboliki.

Węgierski parlament zdecydował o wysłaniu do Iraku 150 żołnierzy celem szkolenia tamtejszej armii przeciwko Państwu Islamskiemu. W ten sposób Budapeszt będzie uczestnikiem antyterrorystycznej koalicji międzynarodowej tworzonej pod egidą Amerykanów. Nie jest to zaskakujący gest jak na państwo, które odsądzano od czci i wiary jako prorosyjskie?

Andrzej Talaga: Trzeba pamiętać o podstawowych faktach. Węgry są członkiem Unii Europejskiej oraz członkiem NATO. Wszelkie działania Wiktora Orbana, które były odbierane jako prorosyjskie – i takie były, nigdy nie kwestionowały tych dwóch fundamentów obecnego istnienia państwa węgierskiego. Gdy spojrzymy na to, jak głosował Orban czy w ogóle Węgry, na przykład podczas uchwalania sankcji wobec Rosji, to Budapeszt nigdy nie kwestionował w czynach – nie w słowach – jedności europejskiej w tej sprawie. Był więc prorosyjski, ale nie na tyle, by podważać czy godzić w spójność Unii Europejskiej albo NATO. Tego Orban nigdy nie robił i, jak sądzę, robić nie zamierza. Zobaczymy teraz, czy będzie 9 maja w Moskwie – według mnie nie, co byłoby kolejnym dowodem czy symbolem tego, że taki znowu prorosyjski nie jest.

Nie mamy więc tu do czynienia z żadnym przewartościowaniem węgierskiej polityki?

Nie, Orban nigdy nie przewartościowywał węgierskiej polityki. Dążył zawsze do tego, by Węgry były państwem maksymalnie suwerennym w ramach Unii Europejskiej. W jego poglądzie ta suwerenność dawała mu współpracę energetyczną z Rosją. De facto Orban współpracował z Moskwą właśnie wyłącznie w dziedzinie energetycznej, a więc gazu i energii atomowej. Cała reszta to były słowa. Budapeszt nigdy nie próbował, na przykład, uzyskiwać w Moskwie kredytów, tak jak Grecja  i Cypr. Nie starał się o strategiczne inwestycje rosyjskie, oprócz energetycznych oczywiście. Jego postawa wobec Rosji była więc raczej podbijaniem stawki negocjacyjnej czy też wzmacnianiem pozycji Węgier w Unii, niż jakaś próba rozsadzenia jedności. Albo Orban został w tym względzie zdyscyplinowany przez innych członków Unii, w tym Polskę, albo nigdy nie miał intencji jej rozbijania.

Rozmawiał Paweł Chmielewski