Jakiego rodzaju wojny Polska może się spodziewać? Hybrydowej, konwencjonalnej?

Wojna hybrydowa to moim zdaniem bardzo złe pojęcie, bo nie oddaje rzeczywistej istoty konfliktów, które obecnie się rozgrywają. Należałoby raczej powiedzieć, że mamy od czynienia z wojną wielowymiarową, polegającą na tym, że agresor używa różnych środków, nie tylko militarnych. Chociaż środki militarne są stosowane. Jednym z nich - to novum – jest użycie przez stronę dokonującą agresji sił nieregularnych. Zwykle było tak, że partyzanckie działania podejmował kraj podbity. W warunkach okupacji powstawały organizacje podziemne.

Teraz Rosjanie pokazali, że są w stanie uruchomić i wykorzystywać działania nieregularne na terytorium innego państwa. To jest jakby zaawansowana forma terroryzmu. O ile ataki terrorystów na osoby czy obiekty cywilne mają charakter incydentalny, to te działania, które podejmuje Rosja są normalnymi działaniami militarnymi, tylko dokonywanymi za pomocą tzw. partyzantów, rebeliantów, „zielonych ludzików”. Trzeba się zastanowić, czy tego typu zagrożenie występuje także w relacjach polsko-rosyjskich.

Taki sposób działania wiąże regularnemu wojsku ręce. Jeśli nieregularne oddziały prowadzą działania na zamieszkanym terytorium, armia musi uważać, żeby po prostu nie strzelać do swoich.

Rzeczywiście, współczesne armie zawodowe uzbrojone w najnowocześniejszy sprzęt, mają ogromny kłopot ze zwalczaniem przeciwnika, który stosuje działania nieregularne, asymetryczne. Współczesne wojsko z trudem sobie radzi w takiej sytuacji, a były i przypadki, kiedy przegrywało. Dlatego to poważny problem. 

Przed inwazją na Krym Rosja nagle przypomniała sobie, że Ukraina nie ma praw do tego półwyspu, bo kiedyś do niej nie należał. Może teraz ktoś sobie przypomni, że przed wojną Mazury nie należały do Polski i uaktywnią się tam siły samoobrony, albo „zielone ludziki” z Królewca...

Jest to możliwe. Wszystko będzie zależało od tego, czy i jak bardzo Rosja będzie mogła destrukcyjnie wpływać na sytuację w naszym kraju. Jeżeli będzie mogła, a prowadzi działania agenturalne, które to uprawdopodabniają, to takie zagrożenie istnieje. Żeby się przeciwstawić temu zagrożeniu, nie wystarczą nawet najlepsze wojska operacyjne. Potrzebna jest powszechna Obrona Terytorialna (OT), czyli jednostki wojskowe, które są w terenie, i w których pełnią służbę obywatele mieszkający na danym obszarze. Jeśli zbudujemy tego typu formacje, o co apeluję i proszę od dłuższego czasu, to możemy być spokojni o zagrożenie, o którym pan mówi. Będziemy mieli jak zareagować. Nie będziemy ścigać „zielonych ludzików” Leopardami i F-16, bo to nic nie da. Zrobią to formacje znajdujące się na miejscu, które będą w stanie zablokować działania agresora. Twierdzę, że gdyby Ukraina miała system OT, w szczególności na Krymie, to Krym nadal byłby ukraiński.

Idea OT staje się chyba coraz popularniejsza. Są spotkania, wyjazdy na szkolenia.

To jest popularne, ale niestety głównie w sferze medialnej i wśród ludzi, którzy robią to na własną odpowiedzialność, na własny rachunek, często za własne pieniądze. Ostatnio odbył się kongres organizacji, które w takim przedsięwzięciu uczestniczą. Ze strony MON pojawiły się deklaracje, że coś w tym zakresie będzie się działo. Na razie te zapowiedzi nie są skonkretyzowane w formie decyzji i działań. MON wyraził zainteresowanie, ma być jakaś forma wsparcia finansowego. Podkreślam, że nasze siły zbrojne potrzebują OT, jako elementu równoprawnego z wojskami operacyjnymi. To ma być normalne wojsko, a nie pasjonaci, którzy po godzinach sami się szkolą. 

Co w takim razie powinno zrobić MON?

To proste – potrzebna jest decyzja i jej realizacja. Pracujemy z przyjaciółmi nad koncepcją, jeśli ona znajdzie uznanie w oczach MON, będzie można zrobić to, o czym mówię.

Spotkałem się z poglądem, że zainteresowanie polityków, zwłaszcza prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego polegało głównie na chęci zdobycia informacji o organizacjach usiłujących stworzyć Obronę Terytorialną. Czy te ruchy naprawdę mogą liczyć na to, że ktoś potratuje je poważnie? 

Mam nadzieję, jednak to podejrzenie idzie za daleko. Byłem obserwatorem konferencji i w jakimś sensie konferencję i pomysł, by angażować te organizacje w obronę sam inicjowałem. Nie zauważyłem, żeby traktowano je tylko instrumentalnie. Natomiast jest niechęć do angażowania się w tworzenie OT, ponieważ sporo decydentów uważa, że dysponujemy wystarczającą liczbą instrumentów gwarantujących nam bezpieczeństwo. Jest NATO, jest wojsko, które przeszło operacja wojenne poza granicami kraju, teraz jeszcze pojawili się żołnierze amerykańscy i zapowiedzi kupna różnego rodzaju rakiet itp. Urzędnikom i politykom wydaje się, że zbieranie informacji i tworzenie jednostek to zbędny kłopot. Opór wynika raczej z tego niż z jakichś podejrzanych historii natury politycznej.

Jeśli decyzja zapadnie, ile czasu może zająć tworzenie OT?

Z wyliczeń, które robiliśmy z moim zespołem wynika, że od decyzji od osiągnięcia wyraźnego efektu mogą minąć dwa lata.

Czyli nie jest to coś, co można zrobić z dnia na dzień.

Biorąc pod uwagę, że będzie to wielka praca organizacyjna, uważam, że to bardzo szybko.