Jak podaje Główny Urząd Statystyczny „bezrobotni zarejestrowani w urzędach pracy w końcu marca 2015 r. stanowili 11,7% cywilnej ludności aktywnej zawodowo (w lutym 2015 r. – 12,0%, w marcu 2014 r. – 13,5%). Oznacza to, że liczba bezrobotnych spadła, więc rząd może otrąbić sukces. Państwo jak zwykle zdaje egzamin.

Ubiegłoroczne „Do Rzeczy” (z maja 2014 r.) szacowało, że gdyby powrócili nasi rodacy, którzy wyemigrowali po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej (około 2,6 – 2,7 mln Polaków) – bezrobotnych byłoby nawet 50%.  W samym roku 2013  z Polski uciekło ponad pół miliona osób, a według badań Work Service w roku 2015 planuje wyjechać aż 1,2 miliona Polaków. Wówczas w Polsce pewnie odrobinę spadnie bezrobocie, co będzie oznaczać kolejny sukces koalicji PO – PSL. Wyjedźmy wszyscy, to i problem bezrobocia w Polsce zniknie.

Polska jest państwem, w którym problem finansowy mają nie tylko bezrobotni, ale również ci, którzy pracują i to w wymiarze pełnoetatowym, albo i półtora etatowym, bo i takich znam.

Około 600 tys. Polaków żyje za najniższe wynagrodzenie, czyli zarabia 1286 zł. Około miliona pracuje w szarej strefie.

Ostatnio słyszeliśmy wypowiedź doradcy premier Kopacz, szefa Rady Gospodarczej Janusza Lewandowskiego, że „nie sądzi, żeby polska płaca minimalna była niska.” Oczywiście miał na myśli fakt, że wynosi ona 40% średniej krajowej, co nie stanowi dużej różnicy procentowej od Zachodu. Niestety nie zająknął się już na temat tego, że zarobek w funtach, czy euro różni się od zarobku w złotówkach. Dobrze jest, bo 40 procent.

Pomijam kwestię, że minimalna krajowa powoduje wzrost zarówno innych podatków, jak i podatku na ZUS. Jak mówi ekonomista Ireneusz Jabłoński z Centrum im. Adama Smitha „pracodawca, gdy będzie go stać, sam da podwyżkę. Tak było w okresie boomu gospodarczego w latach 2006 - 2008. Przedsiębiorcy chcąc zatrzymać pracowników, płacili im więcej.„ Tymczasem płaca minimalna powoduje wzrost bezrobocia, szarej strefy, lub zatrudniania na tzw. umowy śmieciowe, tudzież łączenie minimalnej krajowej z „resztą pod stołem” w celu unikania podatków.

Centrum Adama Smitha obliczyło, że szara strefa wytwarza w Polsce aż 30 procent PKB. W 2014 r. inspektorzy Państwowej Inspekcji Pracy odkryli pracę bez umowy w co piątej skontrolowanej firmie. Przewinienia mniejszego kalibru, czyli np. niezgłoszenie pracownika do ubezpieczenia społecznego, wypłacanie części pensji pod stołem, dotyczą mniej więcej połowy pracodawców.

Według psychologa biznesu, Jacka Santorskiego wypowiadającego się dla Gazety Wyborczej, praca Polaków w szarej strefie to... „część naszej kultury”. No tak, łatwiej jest zgonić na kulturę i mentalność Polaków, którzy mają „luźne podejście do zasad„, niż na nadmierne opodatkowanie pracy. Praca opodatkowana jest prawie jak wódka. Z tymże bez wódki żyć się da, bez pensji, za którą kupi się produkty pierwszej potrzeby, już niekoniecznie.

Diagnoza, która wskazywałaby związek szarej strefy ze zbyt wysokimi obciążeniami pracy przyczyniłaby się do możliwości naprawy, a być może i wymusiła na rządzących działanie. Natomiast rzekome rozpoznanie jakoby „praca na czarno” była „częścią naszej kultury” postawione przez Gazetę Wyborczą jest jedynie ucieczką od problemu, przekłada odpowiedzialność za taki stan rzeczy z rządzących na obywateli.

W końcu to nasza wina moi Drodzy, że staramy się przeżyć z miesiąca na miesiąc, założyć rodzinę i ją utrzymać. Moglibyśmy przecież jeszcze więcej płacić na Pendolino, czy wakacje pod palmą dla ministra. A tak to, o my niekulturalni, dorabiamy w „szarej strefie” na niepotrzebny chleb.

Karolina Zaremba