Z Haliną Łabonarską rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Co dolegało Pani synowi i w jaki sposób doszło do niezwykłego pokonania choroby?

- Kiedy Tomek miał dwa lata, zachorował na anginę, po której pojawiły się komplikacje prowadzące do wirusowego zapalenia mięśnia sercowego. Kiedy przyjmowano go na oddział kardiologiczny szpitala przy ul. Działdowskiej w Warszawie, jego stan był bardzo ciężki, przedwstrząsowy. Tomek przestał jeść i mówić, z tego wywiązała się kardiomiopatria rozstrzeniowa z jawną niewydolnością krążenia, upośledzoną kurczliwością serca. W znacznym stopniu była powiększona lewa połowa serca - 205 proc. w stosunku do prawej. Lekarze jedyny ratunek widzieli w przeszczepie. W Polsce jednak nie robiono takich operacji na dwulatkach. Powiedziano nam, że jest to możliwe jedynie w Stanach Zjednoczonych. Odebrałam to jako wyrok śmierci, bo w ten sposób wyraźnie dano nam do zrozumienia, że stan synka jest beznadziejny. Gdy Tomka przewieziono do Centrum Zdrowia Dziecka, razem z rodziną i przyjaciółmi rozpoczęliśmy modlitewny szturm do Nieba. W intencji Tomka modlono się zarówno na Jasnej Górze, jak i na antenie Radia Maryja oraz w wielu innych miejscach.

Kiedy nastąpił przełom?

- Moja przyjaciółka, rzeźbiarka Teresa Pastuszka-Kowalska, która w tym czasie ukończyła właśnie pomnik ks. Jerzego Popiełuszki dla kościoła św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, postanowiła bardzo mocno modlić się za wstawiennictwm Księdza Jerzego o zdrowie dla Tomka. Jej nieustająca modlitwa trwała trzy dni. W którymś momencie, gdy prosiła Boga za wstawiennictwem Księdza Jerzego, odmawiając Różaniec, usłyszała wewnątrz serca Jego głos. Powiedział do niej trzy zdania: żeby przekazać mi, że wszystko będzie dobrze, że Tomek z tego wyjdzie, tylko będzie to długo trwało. Była tym wewnętrznym przekazem bardzo przejęta i od razu mi o nim powiedziała. Gdy na drugi dzień rano pojechałam do Centrum Zdrowia Dziecka, okazało się, że stan Tomka zmienił się radykalnie. Nie był już umierający, a kiedy mnie zobaczył, powiedział dwa słowa: "mama" i "jeść". Zaczął się gwałtowny ruch w szpitalu, lekarze byli zdumieni. Tomek dostał duży kawał bułki z masłem i parówkę, a nie jadł od dwóch tygodni. Gdy je zobaczył powiedział: "tape", co oznaczało w jego języku ketchup.

Tomek został uzdrowiony całkowicie czy musiał się jeszcze leczyć?

- Z dnia na dzień było coraz lepiej. Tomek usiadł, zaczął mówić, jeść, oczywiście chciał wszystko z ketchupem. W szpitalu pozostał jeszcze półtora miesiąca. Choć jego serce w dalszym ciągu nie było normalne, ponieważ wciąż istniała dysproporcja między prawą a lewą stroną, to kurczliwość serca stała się prawidłowa. Przez jakiś czas synek jeździł na wózku, później zaczął chodzić po szpitalu, a w końcu po nim biegać. Gdy opuszczał szpital, był zupełnie innym dzieckiem niż to, które do niego przyjmowano. Wszyscy wiedzieliśmy, że stało się to na skutek interwencji Księdza Jerzego.

Jak dziś czuje się Pani syn?

- W październiku Tomek skończy 16 lat, ma 1,90 cm wzrostu i gra w kosza. Przez kilkanaście lat jeździliśmy z nim na konsultacje do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie robiono mu echo serca. Za każdym razem dysproporcje były coraz mniejsze, aż w końcu dwa lata temu usłyszeliśmy, że Tomek jest zdrowy i serce ma w normie! Wszystko spełniło się tak, jak zapowiedział Ksiądz Jerzy. Nasz syn jest normalnie rozwiniętym chłopcem i dziś nie ma śladów po kardiomiopatrii rozstrzeniowej. Te wszystkie przejścia jeszcze bardziej umocniły moją więź z Księdzem Jerzym.

Wiele osób, które wspomina dziś ks. Jerzego Popiełuszkę, podkreśla, że pierwsze spotkanie z Nim nie wywarło na nich specjalnego wrażenia, że dopiero później zdali sobie sprawę z jego wyjątkowości. A jak Pani Go postrzegała?

- Pierwsze moje zetknięcie z Księdzem Jerzym miało miejsce w kościele. Zobaczyłam Go więc nie jako osobę prywatną, lecz kapłana stojącego w szatach liturgicznych przy ołtarzu, odprawiającego Mszę Świętą i przemawiającego do ludzi. Oczywiście, później spotykałam Księdza Jerzego w zakrystii lub w Jego mieszkaniu, gdzie przygotowywał się do Mszy Świętej.

Czy sposób, w jaki przemawiał do ludzi, odróżniał go od innych, znanych wtedy Pani księży?

- Słowa, które wypowiadał, zapadały w serce, ponieważ atmosfera Mszy Świętych za Ojczyznę była nadzwyczajna. Na tych Mszach, odprawianych przez Księdza Jerzego, byłam bardzo często. Wszystko, co mówił, nabierało szczególnego znaczenia. Myślę, że gdyby mówił to gdzie indziej, tak jak czynili inni księża, z pewnością nie miałoby to takiej mocy. Ci, którzy na te Msze przychodzili, oczekiwali od Księdza Jerzego, by mówił o Ojczyźnie, wolności, sprawiedliwości, bo przecież wiemy, że wszystko to łączyło się wtedy z "Solidarnością", której działanie było ograniczone. Po stanie wojennym znaleźliśmy się wszyscy w szczególnie dramatycznej sytuacji. Musimy więc dziś patrzeć na tamten czas jako na czas bardzo szczególny. Wszystko bowiem, co się wtedy działo w kościele św. Stanisława Kostki, miało znamiona wielkiej religijnej i patriotycznej wspólnoty. Na jej czele stał Ksiądz Jerzy, który mówił do ludzi to, czego oni bardzo potrzebowali. Tak to widzę z perspektywy czasu.

Ksiądz Jerzy poprosił Panią o zaangażowanie się w oprawę artystyczną Mszy Świętych za Ojczyznę czy sama odczuła Pani taką potrzebę?

- W organizowanie oprawy Mszy Świętych angażowało się wiele osób, bo wiadomo, że Ksiądz Jerzy nie mógł się wszystkim sam zajmować. Bardzo pragnął, żeby robili ją aktorzy, bo chciał, żeby miało to pewną nośność. Byliśmy więc zapraszani na Żoliborz, spotykaliśmy się przed Mszą Świętą w zakrystii, salce, czasami u Księdza Jerzego w mieszkaniu, gdzie otrzymywaliśmy teksty. Ksiądz Jerzy dbał o to, by wszystko było jak najlepiej przygotowane. Sprawdzał, jakie wiersze czy pieśni zostały wybrane, jakie są teksty mówione, bo przecież formułowana była też modlitwa wiernych, która miała zawsze bardzo wymowny i patriotyczny charakter. Na pewno bolało to tych, którzy przychodzili do kościoła nas nagrywać, by potem prześladować Księdza Jerzego czy naciskać na Niego, żeby zaprzestał sprawowania Mszy Świętych za Ojczyznę.

Teksty prezentowane przez aktorów korespondowały z kazaniami Księdza Jerzego?

- Z kazaniami, z dramatyczną sytuacją Polski, z uroczystościami kościelnymi. Jedno z drugim bardzo się przenikało. Nigdy nie czułam w tym akcji, która miałaby cel polityczny. Ważną rolę odgrywała tu poezja naszych wielkich wieszczów, ale także poetów współczesnych, do których należała pani Teresa Boguszewska. Jej tomiki w całości były poświęcone Księdzu Jerzemu, Mszom Świętym za Ojczyznę, Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II i "Solidarności". Można powiedzieć, że Msze Święte za Ojczyznę były zwykłymi Mszami, pomimo swojej nadzwyczajności. Gromadzili się bowiem na nich ludzie, którzy jedynie modlili się i demonstrowali swoją jedność, a Ksiądz Jerzy przemawiał do nich słowami ciepłymi i prostymi. Tylko że te proste słowa o sprawiedliwości społecznej, miłości bliźniego, wyzbyciu się nienawiści nabierały w tamtych czasach szczególnej mocy. To, że mówił tak spokojnie i zwyczajnie do ludzi reprezentujących wszystkie stany - przychodziła tu zarówno inteligencja, jak i robotnicy oraz ludzie prości - wzbudzało nienawiść komunistów, która była kierowana w stronę Księdza Jerzego.

Jakie wspomnienia związane z Księdzem Jerzym najmocniej pielęgnuje Pani w swoim sercu?

- Kiedy żył Ksiądz Jerzy, sama obecność blisko Niego przy ołtarzu była dla mnie nadzwyczajnym wyróżnieniem. Wielkie znaczenie miało dla mnie to, że mogłam witać się z nim, wymienić kilka słów w prywatnej rozmowie. Był zawsze bardzo delikatny, skromny, nienarzucający się. Zapamiętałam Go jako osobę niezwykle pokorną i cichą. To, że Go spotkałam, poznałam, na pewno nie było moją zasługą. Wiem, że tak po prostu miało być, a ja bardzo cieszyłam się, że mogę uczestniczyć w Mszach odprawianych przez tego wspaniałego Kapłana.


Czym jest dla Pani beatyfikacja księdza Jerzego Popiełuszki?

- Przeżywam ją bardzo osobiście, bo jest w tym kawałek historii mojego życia, rodziny, a w szczególności syna, który cudownie wyzdrowiał dzięki wstawiennictwu Księdza Jerzego. Ksiądz Jerzy jest dla mnie bardzo bliski i ciągle żywy. Wiele osób doświadcza jego obecności w sposób nadzwyczajny. Ta beatyfikacja jest więc potwierdzeniem Jego nieustannej obecności wśród nas. Ksiądz Jerzy jest bardzo ważny dla nas wszystkich, bo utwierdził nas w przekonaniu, że nasza Ojczyzna i wiara to jedno, że jesteśmy mocno złączeni. Mamy w Niebie kogoś bardzo bliskiego.

Dziękuję za rozmowę.

Źródło: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100605&typ=zj&id=zj92.txt