Urodziłem się z lekkim porażeniem mózgowym, ale dzięki rehabilitacji z tego wyszedłem, niestety mój układ nerwowy został tak naruszony, że byłem dzieckiem nieprawdopodobnie wrażliwym. Dodatkowo moi rodzice, chociaż bardzo się starali, to jednak przez swoją nadopiekuńczość i wyręczanie mnie ze wszystkiego nie przygotowali mnie do życiowych trudności. To przekładało się także na moje relacje z rówieśnikami, którzy się ze mnie śmiali, co ze względu na moją ogromną wrażliwość sprawiało mi wielki ból. Zacząłem borykać się z nieakceptacją i wtedy pojawiły się moje pierwsze napady furii –  rzucałem książkami, mówiąc że jestem beznadziejny.  Pragnąc miłości, gorączkowo zacząłem szukać akceptacji mojego otoczenia.  

Ponieważ coraz bardziej nie radziłem sobie ze swoimi emocjami, stresem i obowiązkami,  szukałem substytutów szczęścia.  Wtedy właśnie po raz pierwszy zaciekawiłem się sferą seksualną. Niestety ponieważ dawało mi to chwilowe zaspokojenie moich pragnień,  coraz bardziej brnąłem w nieczystość, wciągając w to jeszcze kolegów. Od tego okresu zaczął się mój proces uzależnienia od szeroko pojętej seksualności. Wiara była wtedy dla mnie czymś zupełnie niezrozumiałym. Chodziłem na mszę św.  z tradycji, czekając tylko aż się skończy.

Powoli zaczynałem mieć problemy z nauką. Byłem utalentowany sportowo, odnosiłem pierwsze sukcesy, jednak coraz większy poziom stresu, bezsenność i uzależnienia uniemożliwiły mi dalszy rozwój. Starałem się, a ciągle czułem się niezauważany. I niestety doprowadziło mnie to do tego, że po pewnym czasie w ogóle  przestałem się uczyć. W gimnazjum przyszły nowe znajomości i odkryłem, że jak czymś zaszokuję otoczenie, to zyskam aprobatę. A tej aprobaty bardzo potrzebowałem. I w ten sposób  sięgnąłem po pierwsze piwko, papierosy… W wieku trzynastu lat wpadłem w towarzystwo, którego sposobem na życie były nałogi. W niedługim czasie wkręciłem się w to na całego, nie byłem w stanie już bez tego funkcjonować. Kolega wręczył mi „coś”, co określił jako marihuanę. Złapała mnie straż miejska i dostałem publiczną naganę. Dla mnie to był ogromny wstyd. Później miałem wrażenie, że wszystkie osoby się ze mnie śmieją. Ostatecznie wydalono mnie ze szkoły. Przeżyłem to jako ogromne odrzucenie, które sprawiło, że po przeniesieniu się do innej zaczęły się moje stany depresyjne i paranoidalne. Odtąd cały czas żyłem w poczuciu lęku przed otoczeniem.

„Brałem garściami psychotropy”

W liceum te stany zaczęły się pogłębiać. Tygodniami potrafiłem nie wychodzić z łóżka. Nienawidziłem siebie. Dochodziło do tego, że wręcz się biłem. Byłem osobą bardzo niedojrzałą. Alkohol stał się dniem powszednim. Zapijałem wszystkie problemy. W niedługim czasie wpadłem także w hazard – wchodziłem z nałogu w nałóg. I znowu próbowałem zatracić się  w wyimaginowanym świecie. Miałem tysiące dróg ucieczek. Powoli moja psychika zaczęła sięgać dna. Ciągle czułem się zagrożony. Poszedłem do pani psycholog, która stwierdziła, że stanowię zagrożenie dla siebie i innych, bo jak dostawałem ataków szału to robiłem w domu demolkę. I po tej wizycie zostałem skierowany do zakładu psychiatrycznego. Dla mnie to była katastrofa. Po trzymiesięcznym pobycie zdiagnozowano schizofrenię paranoidalną. Wtedy już nie widziałem żadnego sensu w moim życiu. Leki  nie pomagały i po chwilowym pobycie w domu znowu trafiłem na oddział. W ten sposób czterokrotnie znalazłem się w szpitalu. Do tego doszły okropne objawy po zażywaniu lekarstw. Brałem te leki garściami. Kiedy lekarze robili badania i widzieli jakie mam wyniki,  chcieli od razu mnie przeczyszczać, ponieważ miałem zatruty cały organizm. Jednak zacząłem jednocześnie na temat schizofrenii czytać na Internecie i powoli dochodziłem do tego, że coś mi nie gra. W końcu pewna lekarka rzeczywiście stwierdziła, że nastąpiła pomyłka i nie choruję na tę chorobę. Jednocześnie w  tamtym czasie wchodziłem także w różne toksyczne relacje, co  także było formą uzależnienia.

I tak po kolejnym nieudanym związku chciałem popełnić samobójstwo. Nie widziałem dla siebie ratunku. Zażyłem ponad sto różnych tabletek psychotropowych, jednak mnie odratowano. W tym okresie szukałem właściwie już wszystkich możliwych rozwiązań, aż w przypływie desperacji zacząłem się ciąć, aby uśmierzyć ten wewnętrzny ból, który stawał się coraz bardziej niemożliwy.

„Płakałem jak dziecko”

Rodzice chcieli mi mówić o Panu Bogu, ale ja za każdym razem reagowałem agresją. Pomimo tego wiem, że cały czas bardzo się za mnie modlili. W końcu jednak po wielokrotnych ich namowach zgodziłem się pójść na mszę z modlitwą o uzdrowienie. Podczas niej widziałem, że dzieje się  coś, czego ja nie rozumiem. Jednak zaintrygowało mnie to, że ci ludzie  są szczęśliwi. Mieli to wymalowane na twarzach. Wręcz emanowali tym szczęściem. A mnie przez całe dotychczasowe życie towarzyszyła  ogromna wewnętrzna pustka, której niczym nie mogłem zapełnić. Ta pustka była przerażająca ! Po tej mszy świętej byłem jeszcze kilka razy na takich nabożeństwach i z boku zacząłem się wszystkiemu przyglądać. W końcu zdecydowałem się pojechać na kurs Alfa. To były trzydniowe rekolekcje. Tam miało miejsce tzw.  wylanie Ducha Świętego. Nie miałem pojęcia, co to jest, ale w czasie modlitwy zaczął ogarniać mnie taki spokój, że oddaliłem się od moich trosk i wszedłem w inny wymiar. W pewnym momencie podczas tej modlitwy zaczęły mi się cisnąć do oczu łzy. Czułem, że  ogarnia mnie coraz większy spokój. Ryczałem przez półtorej godziny jak dziecko. Nie byłem w stanie powstrzymać tych łez. Teraz wiem, że to były łzy oczyszczenia. Wtedy zrodziła się w moim sercu pewność,  że to nie jest jakaś religia, ale że Ktoś wchodzi ze mną w interakcję.

Po tym doświadczeniu chciałem czytać Ewangelię i  trwać przy Bogu, ale ciągle coś mi to uniemożliwiało. Wracały stare nałogi, trudności, poczucie osamotnienia. Pamiętam taką sytuację, gdy obudziłem się w nocy ze strasznym bólem i słyszałem w głowie okropne jęki. Czułem jak­­by ktoś chciał zabrać moją duszę. I jedyne, co mi wtedy przyszło na myśl, to modlitwa „Ojcze nasz”. Jak zacząłem ją odmawiać to „coś” natychmiast ucichło. To był pierwszy moment, w którym uświadomiłem sobie, że zły duch o mnie walczy i nie chce dać za wygraną. Zaczęła toczyć się nieustanna walka i czułem, że kiedy upadam to zły duch triumfuje. To dało mi jeszcze większa motywację do tego, aby się nie poddać.

„Ja Cię kocham i uzdrowię”

Przyszedł taki moment, kiedy uznałem przed sobą i Bogiem, że w żaden sposób nie kontroluję swojego życia i jeżeli dalej będę tak żył to umrę. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że tylko Bóg może mi pomóc. Wtedy po raz pierwszy spojrzałem na siebie w całej prawdzie, a nie tak jak wcześniej, z ogromnym zakłamaniem. Od tego momentu zacząłem wszystko powierzać Bogu, modliłem się ciągle aktami strzelistymi i zapraszałem Go do swojego życia.

Uczestniczyłem w tym czasie w różnych modlitwach wstawienniczych, a  każda z nich zapadała mi w pamięć. W czasie jednej  usłyszałem niesamowitą obietnicę: „Ja Cię kocham i uzdrowię. Trwaj we Mnie”. Wiedziałem, że to nie jest jakieś czcze gadanie.

Po tym doświadczeniu zacząłem spotykać na swojej drodze wielu życzliwych ludzi, którzy mi chcieli pomóc.

Jedna osoba skierowała mnie do pewnego terapeuty. Zaryzykowałem i pojechałem. Czułem, że Ktoś mnie prowadzi…

Wszystko obróciło się w moim życiu o sto osiemdziesiąt stopni.  Wiem, że to się dokonało wtedy, kiedy całkowicie zawierzyłem się Bogu i Jemu oddałem moje życie. Przed samym wyjazdem na terapię byłem na modlitwie, w której po raz drugi doświadczyłem wylania Ducha Świętego. Poczułem po prostu ogromną miłość, której nie da się wyrazić słowami. W żadnym podręczniku nie można znaleźć definicji takiej miłości. I po tym doświadczeniu bardzo pragnąłem w niej trwać.  Ogarnęła mnie ogromna Boża radość!

Dostałem też  słowo, że Bóg mnie prowadzi i prosi mnie, abym mu całkowicie zaufał. Teraz jak chociażby dzień nie jestem na Mszy Św., to tęsknię, tęsknię za Panem Bogiem. Wiem, że codziennie muszę nad sobą pracować. Pamiętam, że  wielokrotnie próbowałem zerwać z nałogiem, ale sam nie miałem na to siły. Dopiero ta walka stała się owocna, gdy On zaczął mnie wspierać i dawać siłę do wyjścia z nałogów. Dzięki Niemu zaczynam cieszyć się życiem!  Odkąd Bóg jest na pierwszym miejscu w moim życiu to wszystko inne zaczęło się porządkować. Dopiero teraz jestem w stanie dostrzec piękno stworzonego świata. Wcześniej nie widziałem niczego poza czubkiem własnego nosa i moja chorobą. Wszystko było dla mnie złe i straszne. Nie było we mnie ani zalążka radości. Łudziłem się, że przez moje nałogi chociaż na chwilę będę szczęśliwy, ale nie byłem. Dopiero teraz patrząc na siebie w lustro mogę stwierdzić, że jestem „fajnym gościem”, a wcześniej czułem do siebie tylko nienawiść.

Na co dzień najbardziej doświadczam Boga w takich codziennych, zwyczajnych momentach. Spotykam drugiego człowieka i jestem w stanie obdarzyć go miłością i akceptację, co kiedyś byłoby dla mnie nie do pomyślenia i w końcu zacząłem być Mu wdzięcznym za rodziców.  Niejednokrotnie godzinami „gadam” z Panem Bogiem i wiem, że to nie są puste słowa. Jak czegoś nie rozumiem albo nie wiem to potrafię przez godzinę mówić o tym Bogu, a potem samo przychodzi rozwiązanie. Czuję, że Pan Bóg cały czas jest przy mnie. Że On mnie dotyka i prowadzi przez to wszystko. Ciągle trwa walka, ale już wiem, że nie jestem w niej sam. Wiele osób próbuje wyjść z nałogu, zmienić życie, ale robią to na własną rękę… I nie mają siły. Bo człowiek sam nie jest w stanie sobie z tym poradzić. Tylko z Nim ma się  szansę. I o tym teraz próbuję świadczyć. Chwała Panu!

Mateusz, 21 lat 

Świadectwo wysłuchała Natalia Podosek